Stymuluje porost włosów

poniedziałek, 31 maja 2010

Ostropest plamisty na problemy z wątrobą?



Na ulotkach wielu lekarstw znajdziesz jakieś różne przeciwwskazania do ich zażywania. Bardzo, ale to bardzo często są one związane z dolegliwościami wątroby...

Nie znajdziesz na nich jednak odpowiedzi na pytanie: co robić (oprócz odstawienia lekarstw), gdy wątroba zacznie boleć... W niniejszym artykule chciałbym przedstawić rewelacyjne zioło na wątrobę.

Na ulotkach wielu lekarstw znajdziesz jakieś różne przeciwwskazania do ich zażywania, bardzo ale to bardzo często są one związane z dolegliwościami wątroby... Dzieje się tak dlatego, że wątroba to szczególnie wrażliwy organ na różne substancje toksyczne jakimi przeważnie są także lekarstwa w większych ilościach. Jak więc widać nie dość, że wątroba jest narażona na działanie toksyn dostarczanych do organizmu z zewnątrz to nawet lekarstwa jej szkodzą...

Co zatem robić?

Na szczęście jest jeden mały naturalny sposób, mógłbym tu napisać o stosowaniu odpowiedniej diety, zamianie leków na mniej szkodliwe dla wątroby... napiszę jednak o czym innym, napiszę o Ostropeście Plamistym. Ostropest plamisty to roślina pochodząca z basenu morza śródziemnego znana ludzkości od dawien dawna pisano nim już w średniowieczu. Znane są także wzmianki o uprawach tej rośliny w Prusach już w XVII wieku. Na dzień dzisiejszy występuje u nas jako roślina zdziczała, uprawiana jest na plantacjach oraz w ogródkach jako roślina ozdobna, bądź warzywna (młode liście).

No, ale przejdźmy do rzeczy, ostropest plamisty znany był w medycynie jako doskonały środek stosowany w schorzeniach wątroby i żółtaczce. Najważniejszym jego działaniem jest działanie odtruwające i regenerujące miąższ wątroby (dzieje się to dzięki dzięki związkom w nim zawartym zwanym sylimaryną). Stosuje się go więc przy wszelakich toksycznych zatruciach organizmu czy to lekarstwa, alkohol czy też inne związki chemiczne... a działanie jego jest wręcz niesamowite mógłbym powiedzieć. Potrafi odtruć wątrobę nawet po bardzo silnych zatruciach np. muchomorem sromotnikowym. Stosuje się zioła, bądź preparaty zawierające wyciąg z nasion ostropestu.

Tomasz Urban
Artelis


piątek, 28 maja 2010

Jak sobie poradzić ze stresem?



Żyjemy w czasach, kiedy stres dotyka każdego z nas. Umiejętność radzenia sobie z nim posiada niewielu, więc skazani jesteśmy na jego negatywne skutki.

Czujemy się zmęczeni, jesteśmy nerwowi, doświadczamy bólów głowy, zaburzeń pamięci, mamy kłopoty ze snem, jesteśmy rozdrażnieni, czujemy niepokój. Tabletki, alkohol i wiele innych metod, którymi próbujemy sobie radzić ze skutkami nadmiernego stresu dają tylko chwilową ulgę, bo w rzeczywistości ich pomoc jest tylko pozorna.

Nieliczni, którzy mają czas i pieniądze mogą sobie pozwolić na fachową pomoc i to pod warunkiem, że uświadamiają sobie prawdziwą przyczynę swoich kłopotów. Większość z nas cierpi w milczeniu mając nadzieję, że kiedyś to się zmieni, ale nadzieje te są złudne. Z czasem jest jeszcze gorzej, nadmierny stres przyjmuje postać chroniczną prowadząc do poważnych zaburzeń zdrowia.


Nie musi tak być, nie musimy czuć się nieszczęśliwi i cierpieć na różne przypadłości spowodowane stresem. Możemy to zmienić, jeśli nauczymy się jak z nim postępować, użyjemy właściwych metod i nieco zmienimy nasz sposób życia.

Jak działa stres?

Ciało
Jedną z podstawowych reakcji naszego ciała na stres jest wzrost napięcia mięśniowego. Po pewnym czasie napięcie spada, im jednak czynnik stresujący jest mocniejszy tym dłużej trwa powrót do stanu wyjściowego. Jeśli czynniki stresujące występują często lub są długotrwałe (a tak niestety najczęściej jest) nakładają się na siebie i powrót do stanu wyjściowego jest trudny. Takie napięcie może utrzymywać się przez dłuższy czas i przechodzić w formy chroniczne.

Ponadto stres powoduje przyśpieszenie akcji serca, wzrost ciśnienia krwi i odpływ jej do mięśni z organów wewnętrznych, co powoduje ich niedokrwienie i jeśli taki stan utrzymuje się dłużej – może prowadzić do zaburzenia ich funkcji. Towarzyszy temu również szereg innych zmian fizjologicznych i biochemicznych, które na dłuższą metę są dla nas niekorzystne.

Oddech
W wyniku stresu oddech ulega spłyceniu i przyśpieszeniu oraz pojawiają się w nim napięcia. Pod wpływem długotrwałego stresu te zmiany również przybierają formę chroniczną, zaś ich skutki mogą być jeszcze bardziej niekorzystne, niż te opisane powyżej. Oddech jest odbiciem naszych stanów emocjonalnych i zaburzenia oddechu odbijają się na naszej równowadze emocjonalnej. Ponadto spłycenie oddechu powoduje na dłuższą metę niedotlenienie, zwłaszcza w okresie snu i może być jedną z przyczyn tego, że budzimy się zmęczeni, nie pamiętamy snów a w nich często pojawiają się męczące koszmary.

Umysł
Przede wszystkim nadmierny stres upośledza nasze funkcje psychiczne. Każdy z własnego doświadczenia wie, jak stres wpływa na nasze funkcjonowanie psychiczne – nie możemy sobie przypomnieć ważnych rzeczy, mamy problemy z wysłowieniem się, logicznym myśleniem, koncentracją, nie panujemy nad naszymi reakcjami, emocjami itp. Zmiany psychiczne wywołane nadmiernym stresem również się kumulują i przybierają formy chroniczne. Wzrost poziomu niepokoju, nerwowość i nadmierne reakcje emocjonalne są najłatwiej dostrzegalne.

Jeśli nie nauczymy się uwalniać od skutków stresu, te niekorzystne zmiany będą postępować zatruwając życie nam i wszystkim wokół. Nie musi jednak tak być. Wybór należy do nas!

Janusz Konrad Jędrzejczyk
Zwalcz stres




Jak osiągnąć perfekcyjny wygląd?



Wygląd w ogromnym stopniu decyduje o powodzeniu w naszym życiu. Osoby fizycznie atrakcyjne są lepiej postrzegane przez pracodawców i mają większe powodzenie u płci przeciwnej.

Niestety praca nad sylwetką wydaje się dość skomplikowana, gdyż nie wystarczy tylko chodzić na siłownię czy basen i oczekiwać, że smukła linia wykształci się sama. Należy przestrzegać specjalnej diety oraz systematycznie uczęszczać na treningi.

Każdy z nas ma inną budowę ciała, jednak możemy pogrupować sylwetki na trzy rodzaje: szczupłe, muskularne i otyłe. Wpływ na rodzaj sylwetki (oczywiście zakładając, że dana osoba jeszcze nie zaczęła ćwiczyć) ma przemiana materii. Im wolniejsza, tym łatwiej przybieramy na wadze (w dużej mierze tłuszczowej).

Każdy z nas ma podobne wyobrażenie sylwetki idealnej. Na początku przygody z siłownią powinniśmy określić, jaki rodzaj sylwetki posiadamy, dzięki czemu będziemy mogli ustalić, jaki tryb treningowy obierzemy.

Osoby szczupłe (z szybką przemianą materii) powinny się skupić na wysokokalorycznej diecie (gdyż im odkładanie się sporej tkanki tłuszczowej nie grozi) oraz treningowi na rozwój masy mięśniowej, osoby środka (czyli najlepsza możliwość przy kształtowaniu ciała dla mężczyzn – optymalna przemiana materii) mogą zdecydować, czy chcą już tylko rzeźbić uzyskaną genetycznie masę mięśniową, czy budować jeszcze większą muskulaturę. Otyli natomiast dążyć będą do całkowitej redukcji tłuszczu, stosując trening na rzeźbę i specjalną dietę.

Trening kulturystyczny możemy zaczynać w wieku 15-16 lat, gdy nasz organizm jest już podstawowo dobrze wykształcony. Rozpoczęcie ćwiczeń w młodszym wieku jest niewskazane, może doprowadzić do wielu schorzeń, które ujawniać się będą w przyszłości. Osoby, które nadal rosną, powinny unikać ćwiczeń w pozycji stojącej, gdyż narażają kręgi na przeciążenia, mogące powodować skrzywienia kręgosłupa oraz hamować wzrost.

Tomasz Rychlik
Perfekcyjny wygląd. Kulturystyka i fitness



Migrena - jak się jej pozbyć



Bóle głowy dotykają niemal 90% mężczyzn i 95% kobiet. 

Wszelki ból jest zły, jednak mało jest rzeczy tak psychicznie wyczerpujących, jak ból głowy. Wpływa on na nasze samopoczucie, na naszą wydajność, nawet na nasze życie społeczne. Jeszcze po jego ustaniu czujemy się psychicznie i fizycznie wykończeni.

Bóle głowy są różne. Można wyróżnić takie, których przyczyną jest migrena, których przyczyną są zatoki, oraz te wynikające z napięcia. Są one naprawdę bardzo różne, cechą wspólną jest w nich to, że dotyczą tej samej części ciała - głowy.

Jednak większości bólów głowy daje się uniknąć. Fakt, jest oczywiście w aptekach duża ilość leków pomagających uśmierzyć ból głowy. Po co jednak czekać, aż się zacznie? Czy nie lepiej po prostu postarać się, by głowa nie zaczynała nas boleć? Czy nie lepiej zapobiegać, niż leczyć?

Migrena
Migrena to rozsadzający głowę ból, rozpoczynający się z pozoru bez żadnego powodu. Powodem migreny są sprawy związane z naczyniami krwionośnymi umiejscowionymi w głowie. Konkretnie wydaje się, iż to napęcznienie naczyń krwionośnych zapewniających dostarczanie krwi do mózgu wyzwala ból. Z przyczyny tego stanu mogą być u różnych ludzi różne, choć wiele z nich powtarza się u wielu osób. Obok bólu głowy, innymi, niemal równie częstymi objawami ataku migreny są mdłości i zaburzenia wzroku.

Migreny są bez porównania najczęstszą formą bólu głowy. Dotykają 10 do 15 procent ludności świata. Szczególną cechą migreny jest to, że pojawia się na ogół w dzieciństwie lub w okresie dorastania, najczęstsza zaś jest u ludzi młodych i w średnim wieku. Jedyną pozytywną rzeczą, jaką można powiedzieć o migrenie jest to, że z reguły z wiekiem ustaje. Nie ma ona natomiast nic wspólnego ze środowiskiem, w jakim żyje dana osoba, z jej wychowaniem, czy klasą społeczną. Ona naprawdę nikogo nie dyskryminuje.

Migreny mają ogromny wpływ na jakość życia danej osoby. Wpływa nie tylko na życie jej samej, ale także na życie jej najbliższego otoczenia. Ataki migreny mogą czasem być tak silne, że dana osoba musi zrezygnować ze swych normalnych czynności na trzy - cztery dni pod rząd.

Kiedy ból związany z migreną już się rozpocznie, jest to istna tortura. Czuje się to tak, jakby cała połowa naszej głowy była odrywana. W dodatku bardzo niewiele można wtedy zrobić, by ból ustał.

Atak migreny z czasem sam mija. Zazwyczaj, kiedy dotknięta nią osoba porządnie prześpi kilka godzin. Ataki występują z różną częstotliwością u różnych osób, potrafią od kilku razy w tygodniu, do bardzo sporadycznych, nawet tylko raz na kilka lat. Choć na ogół atak migreny pojawia się niespodziewanie, u niektórych ludzi można jednak przewidzieć atak migreny. Na przykład istnieje większe prawdopodobieństwo ataku migreny w czasie menstruacji, oraz w sobotę rano, po stresującym tygodniu pracy.

Choć wielu z cierpiących na migrenę ma rodzinną historię tej dolegliwości, dokładna natura jej dziedziczenia nie jest dotąd znana. Uważa się, że ludzie cierpiący na migrenę odziedziczyli pewną nieprawidłowość w regulacji naczyń krwionośnych. Niżej wymienione czynniki działają często jako wyzwalacze ataku migreny:

• Stres jest jednym z podstawowych czynników mogących spowodować atak. Stresu zaś może być trudno uniknąć, jako że często stanowi on niejako integralną część życia zawodowego.
• Złość także potrafi wywołać atak migreny. Ludziom o wybuchowym usposobieniu można zalecić, by nauczyli się kontrolować swój gniew. Najlepszą metodą jest oczywiście tradycyjne liczenie do dziesięciu. Następnym razem, kiedy poczujesz złość, zanim wybuchniesz, policz bardzo wolno od jednego do dziesięciu. Jest duża szansa, że do tego czasu znacznie się uspokoisz.
• Zmęczenie - zarówno fizyczne, jak i psychiczne - także potrafi spowodować atak migreny. A zatem nie przeciążaj się za bardzo.

Kiedy Twój organizm sygnalizuje Ci, że zaczyna mieć dość, odłóż to co robisz i odpocznij. Uświadom sobie, iż jeszcze nieco więcej zrobione dzisiaj nie zrównoważy Twojej, spowodowanej migreną, niezdolności do pracy jutro, albo przez kilka następnych dni.

Bóle głowy z powodu problemów z zatokami
Także problemy z zatokami powodują bóle głowy. Zatoki to niewielkie puste przestrzenie w kościach twarzy, tuż pod skórą. Są one skoncentrowane w okolicach nosa, skroni i wokół oczu. Czasem, w wyniku infekcji, te przestrzenie są wypełnione śluzem i w stanie zapalnym. Prowadzi to do bólów głowy.

Istnieje wiele możliwych przyczyn zapalenia zatok, są to: alergia, skrzywiona przegroda nosowa, ostre przeziębienie, powiększone fragmenty śluzówki wewnątrz nosa, oraz trwająca ostra infekcja.

Bóle głowy spowodowane napięciem
Bóle głowy spowodowane napięciem także są częste u wielu ludzi. Wywołuje je stres i niepokój. Kiedy dana osoba jest zestresowana, pojawia się u niej ból głowy tego rodzaju. Za mało snu, niepokój, troski i zmartwienia stanowią przyczyny takiego bólu głowy.

Piotr Obmiński




czwartek, 27 maja 2010

Choroby cywilizacyjne



Współczesny człowiek nie troszczy się należycie o swoje zdrowie. Postępuje tak, jakby wierzył, że dzięki osiągnięciom i możliwościom medycyny, w razie potrzeby lekarz wymieni mu serce, nerkę, czy wątrobę. A statystyki mówią co innego!

W naszym kraju choroby cywilizacyjne: choroba niedokrwienna serca, zawały mięśnia sercowego, choroba nadciśnieniowa, udary mózgu, cukrzyca, nadwaga i otyłość, alergie i nowotwory - zbierają obfite żniwo.

Zapamiętałem na całe życie słowa Mojego Mistrza i Nauczyciela prof. Juliana Aleksandrowicza (1908 - 1988) z Krakowa, który mówił: za swe powołanie jako lekarz uważam nie tylko leczenie ludzi chorych i niesienie im ulgi w cierpieniu, ale przede wszystkim zapobieganie chorobom. W przypadku chorób cywilizacyjnych jest to niezbędne i zupełnie realne, na dodatek skuteczniejsze i tańsze niż samo leczenie.

Wiele chorób cywilizacyjnych ma wspólne praźródło i możliwe jest równoczesne zapobieganie im wszystkim…

MIĘDZY DUSZĄ A CIAŁEM

Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) zdrowie to stan pełnego dobrego samopoczucia fizycznego i psychicznego. Szerszą, powszechnie uznaną i bardziej zrozumiałą definicję zdrowia zaproponował profesor Marcin Kacprzak (1888-1968) - lekarz higienista, po II wojnie światowej uczestnik prac WHO: „Zdrowiem nazywamy nie tylko brak choroby czy niedomagania, ale i dobre samopoczucie oraz taki stopień przystosowania się biologicznego, psychicznego i społecznego, jaki jest osiągalny dla danej jednostki w najkorzystniejszych warunkach”.

Oznacza to, że sprawność organizmu ludzkiego jest uzależniona od stale na niego wpływających bodźców środowiska zewnętrznego. Zdrowie to nic stałego, niezmiennego. Zdrowie fizyczne i psychiczne jest stanem chwiejnej równowagi organizmu, zależnym od zmiennych i różnorodnych bodźców otoczenia. Do zachwiania tej równowagi dochodzi wtedy, gdy czynniki wpływające na ustrój z zewnątrz, nie odpowiadają cechom fizjologicznym i potrzebom organizmu, mają właściwości trujące lub uszkadzające, są zbyt silne lub działają zbyt długo.

Czy cierpienie psychiczne może wywołać chorobę?
W swojej praktyce lekarskiej spotykam pacjentów, których dolegliwości poprzedziły przykre przejścia, nieszczęścia czy urazy psychiczne. Czy zdajemy sobie sprawę, że choroba bliskiej osoby, alkoholizm męża, kłopoty w pracy czy kłótnie rodzinne - mają wpływ na funkcjonowanie organów wewnętrznych w naszym organizmie?

We współczesnej medycynie wyodrębnia się kategorię chorób, w etiologii których podejrzewa się udział czynników psychologicznych. Podstawową koncepcją w medycynie psychosomatycznej jest ścisły wzajemny związek pomiędzy procesami psychicznymi i funkcjami fizjologicznymi ustroju. Szczególna rola przypada emocjom. Ich znaczenie jest związane z pełnieniem przez nie czynności regulacyjnych wobec czynności fizjologicznych i zachowania człowieka. Emocje mogą nie tylko mieć znaczenie w regulowaniu funkcji fizjologicznych, ale w określonych przypadkach (np. długotrwałych sytuacjach konfliktowych) wpływać na rozregulowanie czynności organizmu, co może prowadzić do zmian chorobowych. W niektórych zaburzeniach rola emocji w powstawaniu dolegliwości fizycznych wydaje się być decydująca. Odnosi się to do wymiotów czynnościowych, stanów skurczowo-wydzielniczych jelita grubego, jadłowstrętu psychicznego, bólów głowy napięciowych. W innych zaburzeniach, jak: choroba wrzodowa, nadciśnienie tętnicze, astma, zapalenie wrzodziejące jelita grubego, emocje odgrywają rolę istotną, ale nie jedyną.

W wielu schorzeniach czynniki psychiczne nie mają uchwytnego znaczenia, co odnosi się do chorób z niedoboru czy ostrych chorób zakaźnych. Jedna z hipotez głosi, że specyficzne przyczyny psychologiczne wywołują określone choroby somatyczne. Według poglądów niektórych naukowców, np. zahamowany gniew ma związek z układem krążenia i powoduje nadciśnienie tętnicze; poczucie zależności i brak uznania wpływają niekorzystnie na przewód pokarmowy, doprowadzając do wrzodów żołądka i dwunastnicy, natomiast konflikty między seksualnymi tendencjami a możliwościami realizacji pragnień przejawiają się zaburzeniami w układzie oddechowym, a więc astmą.

Migracje z jednego kraju do drugiego, a szczególnie do obcych kultur, zdają się być również czynnikiem wpływającym na wzrost występowania chorób somatycznych. Stwierdzono nagromadzenie rozmaitych chorób i zaburzeń u przybyszów ze Wschodu do Europy Zachodniej. Częste występowanie zaburzeń zdrowia psychicznego zaobserwowano także u imigrantów fińskich w bliskiej geograficznie Szwecji. Utrata bliskiej osoby jest formą stresu, z jaką często stykają się lekarze. Wiele badań wskazuje, że takie wydarzenia prowadzą do wzrostu chorób i umieralności. Najwięcej zgonów zanotowano wśród wdowców i wdów.

Dlaczego stres jest groźny? 
Światowa Organizacja Zdrowia określiła stres jako „chorobę stulecia”. Naukowcy twierdzą, że istnieje związek pomiędzy stresem a chorobami nowotworowymi. Podobnie w innych jeszcze schorzeniach, jak: choroby tarczycy, nadciśnienie, cukrzyca, otyłość, astma oskrzelowa, stwardnienie rozsiane, nerwice, alergie, schorzenia kręgosłupa - upatruje się w stresach jednej z wielu przyczyn ich powstawania. Nie na darmo wśród czynników zagrożenia miażdżycą jest wymieniana sylwetka psychiczna człowieka (jest to mówiąc inaczej próba oceny człowieka pod względem jego reakcji na stres).

Słowo „stres” związane jest z nazwiskiem Hansa Selyego, profesora Instytutu Medycyny i Chirurgii Eksperymentalnej Uniwersytetu w Montrealu. Pracował on przez 40 lat nad zagadnieniem stresu. Zauważył, że chorzy, którzy leczyli się z powodu różnych dolegliwości, mieli pewne objawy wspólne, niezależnie od tego, jaka była ich zasadnicza choroba. Nasunęło mu to myśl, że obok swoistego czynnika, wywołującego określoną chorobę, musi istnieć inny, który wyzwala nieswoiste reakcje, wspólne wszystkim chorym.

Stres wyzwala mechanizm mobilizujący drzemiącą w organizmie energię obronną - w chwili, gdy jest on poddany jakiemuś obciążeniu, bez względu na to, czy jest ono fizyczne czy psychiczne i czy jest przyjemne czy przykre. Każde obciążenie wywołuje w organizmie alarm, który jest natychmiast rejestrowany przez narządy zmysłów i przekazywany do podwzgórza i do przysadki mózgowej. Podwzgórze to część naszego mózgu zawierająca ważne ośrodki uczestniczące w kierowaniu pracą autonomicznego, czyli wegetatywnego (niezależnego od naszej woli) układu nerwowego, jak: regulacją temperatury ciała, gospodarką wodną organizmu, czynnością gruczołów wydzielania wewnętrznego (tarczyca, grasica, trzustka, jądra, jajniki, przytarczyce, nadnercza, szyszynka), pobieraniem pokarmu, czynnościami seksualnymi oraz reakcjami emocjonalnymi. Czynność podwzgórza jest ściśle związana z czynnością przysadki mózgowej; bodziec nerwowy przenosi się za pomocą podwzgórza i przysadki mózgowej na nerwowy układ autonomiczny. Gruczoły wydzielania wewnętrznego otrzymują sygnał do natychmiastowego działania. W następstwie podwyższa się ciśnienie krwi, serce bije szybciej, wątroba wyrzuca zapasy cukru i tłuszczów, zasilając mięśnie w dodatkowe rezerwy energii, zwiększa się krzepliwość krwi, jako zabezpieczenie przed wykrwawieniem się po ewentualnym zranieniu. Człowiek gotów jest sprostać nieoczekiwanej sytuacji.

Taki model alarmowej reakcji działał już u naszych przodków. Miał charakter obronny i dawał szansę utrzymania się przy życiu. Pobudzał do błyskawicznej ucieczki lub walki w obliczu grożących niebezpieczeństw. Obecnie żyjemy w innych czasach. Inne grożą nam niebezpieczeństwa. Skala szkodliwych bodźców znacznie się zwiększyła. Wymienić należy: hałas, pośpiech, tłok, nieżyczliwość, przemęczenie, strach, niemożność sprostania stawianym wymaganiom. Nie możemy podołać reakcjom stresowym. Mechanizm pierwotnie obronny staje się obecnie mechanizmem zagłady. Wyrzucane przez wątrobę podczas stresu kwasy tłuszczowe zamieniają się w cholesterol i odkładają się w tętnicach, powodując miażdżycę. Zwiększona krzepliwość krwi sprzyja powstawaniu zakrzepów w naczyniach mózgu, serca, płuc lub kończyn. Stres sprzyja infekcjom poprzez osłabienie obrony immunologicznej. Gdy mamy zmartwienie, nie dziwmy się, że np. w okresie epidemii grypy szybciej zachorujemy i dłużej będziemy wracać do zdrowia.

Wyeliminowanie strachu przed operacją, jak dowodzą badania, przez odpowiednią psychoterapię powoduje w okresie pooperacyjnym zmniejszenie ilości zakrzepów w naczyniach krwionośnych i wrzodów żołądka.

Selye podkreśla, że stres jest normalną biologiczną reakcją każdego żywego organizmu – fizjologicznym zjawiskiem związanym z procesami życia. Obrona przed stresem jest indywidualną właściwością każdego z nas. Nie ma na to recepty. Musimy ciągle poszukiwać takiego sposobu odprężania się, który dla nas będzie właściwy. Jedni potrzebują dla rekreacji muzyki, ruchu i zabawy. Inni przeciwnie – tylko cisza daje im równowagę psychiczną.

Im dłużej jestem lekarzem... 
Im dłużej jestem lekarzem, tym bardziej wierzę, że sposób myślenia współczesnego człowieka i jego styl życia, mają decydujący wpływ na zdrowie. W tym miejscu przytoczę dziesięć zasad wietnamskiego nauczyciela Zen Thieh Nhat Hanha. Autor nazwał je wskazaniami ładu i współistnienia.

WSKAZANIA ŁADU I WSPÓŁISTNIENIA

1. Nie przywiązuj się bałwochwalczo do żadnej doktryny, teorii czy ideologii. Wszystkie systemy teoretyczne są jedynie drogowskazami, żaden nie objawia prawdy absolutnej. Unikaj ciasnego myślenia. Ucz się nie przywiązywać do aktualnie wyznawanych poglądów, abyś mógł zachować otwartość wobec cudzego punktu widzenia. Prawda tkwi w życiu, nie w doktrynach. Bądź gotów uczyć się przez całe życie, stale obserwując rzeczywistość w sobie i otaczającym cię świecie.

2. Nie zmuszaj nikogo – także i dzieci – do wyznawania twoich poglądów. Nie posługuj się w tym celu groźbą, pieniędzmi, propagandą ani wychowawczym autorytetem. Poprzez współczujący dialog pomagaj innym odrzucać fanatyzm i ciasnotę poglądów.

3. Nie unikaj kontaktu z cierpieniem. Niech nie opuszcza cię świadomość, jak wiele cierpienia istnieje na świecie. Staraj się docierać do cierpiących na wszelkie możliwe sposoby – poprzez kontakty osobiste, odwiedziny, działania na rzecz innych. Nie trzeba daleko szukać...

4. Nie gromadź bogactw ponad miarę, gdy miliony głodują. Nie rób ze sławy, zysku, zamożności czy przyjemności zmysłowych głównego celu życia. Żyj prosto, dzieląc czas, energię i dobra materialne z tymi, którzy są w potrzebie.

5. Nie podsycaj gniewu i nienawiści. Naucz się wykrywać i transformować złe uczucia, póki są tylko ziarnem w twojej świadomości, zanim wykiełkują. Gdy czujesz pierwsze oznaki nienawiści lub złości, skupiaj uwagę na oddechu, aby postrzec i pojąć naturę tych uczuć oraz uwarunkowania osób, które je wywołały.

6. Nie rozpraszaj się. Obserwuj uważnie swoje oddychanie, aby stale powracać do tego, co się dzieje w chwili obecnej. Bądź w kontakcie ze wszystkim, co jest cudowne, odradzające i uzdrawiające w tobie samym i wokół ciebie. Zasiewaj w sobie ziarno radości, pokoju i zrozumienia, które sprzyja zachodzącym w głębi twojej świadomości procesom transformacji.

7. Nie mów rzeczy niezgodnych z prawdą ani dla osobistych korzyści, ani po to, by wywrzeć wrażenie na słuchaczach. Nie wypowiadaj słów, które wywołują konflikty i nienawiść. Nie rozpowszechniaj nie sprawdzonych wiadomości. Zawsze wypowiadaj się uczciwie i konstruktywnie. Miej odwagę zabrać głos, gdy dostrzegasz niesprawiedliwość, nawet wtedy, gdy może się to dla ciebie okazać niebezpieczne.

8. Nie wykonuj takiego zawodu, którego efekty są szkodliwe dla ludzkości bądź przyrody. Nie inwestuj w towarzystwa i spółki pozbawiające innych szansy na życie. Wybierz sobie zajęcie, które pomoże ci wyrazić twoją troskę o innych.

9. Nie przywłaszczaj sobie rzeczy, które powinny należeć do kogoś innego. Szanuj cudzą własność, jednak nie dopuszczaj, by inni ludzie bogacili się na ludzkim cierpieniu czy cierpieniu jakichkolwiek istot.

10. Szanuj własne ciało i obchodź się z nim jak najlepiej. Gromadź energię życiową dla realizacji swoich ideałów. Nie podejmuj życia płciowego bez miłości i płynących z niej zobowiązań. Wkraczając w związki seksualne, bądź świadom przyszłych cierpień, jakie możesz spowodować. Bądź w pełni świadom odpowiedzialności związanej z powołaniem nowego istnienia. Medytuj nad kształtem świata, do którego powołujesz nowe życie.

Wśród tych wywołujących zadumę i budzących refleksje zaleceń, jest mowa o kontrolowanym oddychaniu. Dla ludzi Wschodu prawidłowe oddychanie to jeden z podstawowych warunków harmonii ciała i duszy. Nic nie stoi na przeszkodzie, by każdy z nas sprawdził, czy oddychając świadomie, wpłynie na swoje zdrowie i samopoczucie.

Prawidłowe oddychanie a samopoczucie
Obliczono, że w ciągu dnia każdy z nas wykonuje ok. 20 tysięcy wdechów i wydechów, przeciętnie 15-16 razy na minutę. Nieznajomość fizjologii i utrwalone przez lata złe nawyki powodują, że większość z nas oddycha nieprawidłowo, wykorzystując część możliwości płuc. Nieprawidłowa technika oddychania bywa często przyczyną zmęczenia, bólów głowy, mięśni brzucha i innych dolegliwości.

Chociaż oddychanie związane jest głównie z funkcją ośrodka oddechowego, który działa automatycznie, odruchowo i zależy od nadrzędnego wpływu mózgu, kierując się wolą, można je do pewnych granic modyfikować. Jest to ważne także w usprawnieniu oddychania. Aby w pełni wykorzystać możliwości płuc, trzeba wprawiać w ruch całą klatkę piersiową. Oczywiście dbać musimy także o to, aby w miarę możliwości dostarczane powietrze było jak najbardziej czyste.

Najprostszym ćwiczeniem pomagającym w tzw. pełnym oddychaniu jest częste ,,wciąganie” brzucha. Wydech jest prawidłowy, kiedy ma się uczucie, że w płucach nie ma już powietrza. Dopiero wówczas nabieramy go ponownie, zachowując pomiędzy wdechem a wydechem krótką przerwę. Wydech powinien trwać dwa razy dłużej niż wdech. Ważne jest, aby powietrze pobierać nosem, by w drodze do płuc zdążyło się ogrzać do odpowiedniej temperatury, zaś kurz i inne zanieczyszczenia nie trafiły do nich bezpośrednio.

Oto prawidłowy oddech:
• Stojąc lub siedząc (w pozycji wyprostowanej), spokojnie wciągamy powietrze przez nos (przepona wykonuje ruch w dół). Musimy mieć wrażenie, że powietrze zostało wtłoczone do brzucha.
• Kiedy dolna część płuc zostaje wypełniona powietrzem, „rozwieramy” klatkę piersiową, pozwalając, by powietrze napłynęło do środkowej i częściowo górnej połowy płuc.
• Wysuwając górną część klatki piersiowej, dotleniamy górną część płuc, a przez lekkie uniesienie ramion ich wierzchołki.

Ćwiczenia te na początku mogą sprawić nieco kłopotu, dlatego przez pierwsze 3-4 dni prób, trzeba starać się opanować wszystkie trzy fazy oddychania – dolną, środkową i górną – nie zwracając specjalnej uwagi na płynność. Ćwiczenia wykonujemy dokładnie, faza po fazie, kilka razy dziennie po pięć minut. Przez następne 3-4 dni czas ćwiczeń zwiększamy dwukrotnie, starając się, by fazy oddechu coraz płynniej przechodziły jedna w drugą. Gdy prawidłowe oddychanie będzie przychodziło już bez trudu, próbujemy coraz częściej oddychać tylko w ten sposób.

Podobno na dobroczynne skutki pełnego oddychania nie trzeba długo czekać. Staniemy się spokojniejsi, lepiej funkcjonować będzie układ krążenia i trawienia. Pełniejszemu spalaniu ulegną zalegające w komórkach różne produkty przemiany materii, a natlenione płuca i cały system oddechowy nie poddadzą się łatwo przeziębieniom.

O czym świadczy irytacja?
Udowodniono, że osoby, które potrafią się opanować i o byle głupstwo nie irytują się, żyją dłużej. Natomiast osobnicy, którzy żyją w ciągłym napięciu psychicznym, wpadając czasem we wściekłość, bardzo często narażają się na zawał serca.

Każde zdenerwowanie i sytuacja stresowa pozostawiają po sobie jakiś ślad w organizmie. Przy silnym podnieceniu, zdenerwowaniu i irytacji następują gwałtowne zaburzenia w krążeniu. Często serce ma przyspieszony rytm z powodu zwężania się naczyń krwionośnych. Zdarza się, że przy gwałtownych irytacjach następuje pęknięcie naczyń krwionośnych. Pękają one w miejscach niebezpiecznych dla życia, właśnie tam, gdzie są najdrobniejsze i najmniejsze, czyli w mózgu. Dlatego ciągła irytacja i podenerwowanie prowadzą do wylewów lub w najlepszym razie do zaburzeń krążenia.

Irytacje i ciągłe zdenerwowania bardzo niekorzystnie wpływają na serce, gdyż jego mięsień pracuje zmiennie i serce bije nieregularnie. Mięsień podlega osłabieniu, co czasem prowadzi do zawału serca. Im częściej i dłużej utrzymuje się stan napięcia nerwowego, tym większe stanowi obciążenie dla serca i niebezpieczeństwo dla osoby, która nie potrafi panować nad swoimi nerwami.

Przy irytacjach, zdenerwowaniach i napięciach doznaje szkody także przewód pokarmowy. Stąd też problemy z wrzodami żołądka oraz dwunastnicy. Ludzie zbyt nerwowi bardzo często odczuwają bóle żołądka, a czasami dolegliwości spowodowane zaciskaniem się lub skręcaniem jelita cienkiego.

Brak umiejętności kontrolowania emocji, relaksowania się, zachowania spokoju w sytuacjach, które z perspektywy naszego życia, zdrowia czy szczęścia nie są istotne, jest sygnałem zakłócenia harmonii organizmu, a zatem sygnałem niedostatku zdrowia. Przyczyn tego stanu rzeczy może być wiele, ale jakże często odnajdujemy je w nieprawidłowym odżywianiu się. Nadmierna drażliwość i nerwowość może być spowodowana niedostatkiem poszczególnych składników pokarmowych (np. magnezu, litu czy witamin z grupy B), a także ich nadmiarem (np. fluoru, który przechwytuje magnez z surowicy krwi, czy witaminy A, przy nierozsądnym zażywaniu zawierających ją syntetycznych specyfików aptecznych).

Jacek Roik 

Jak wyleczyć nieuleczalne choroby?



Nasze zdrowie w naszych rękach
Życie człowieka i każdej istoty na ziemi jest najcenniejszym darem od natury. Gdybyśmy chcieli to uszanować i umiejętnie wpisywać się w jej strukturę, uniknęlibyśmy wielu niepotrzebnych cierpień. Wiele zależy od człowieka. Jeśli tylko zechcemy, możemy żyć długo w zdrowiu, dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. To my sami jesteśmy kowalami własnego zdrowia i szczęścia, i od nas zależy, jakie ono będzie.

Warto nauczyć się słuchać własnego organizmu, bo on zawsze daje sygnały, gdy dzieje się z nim coś niedobrego. Jeśli prowadzimy nieodpowiedni tryb życia i nieodpowiednio się odżywiamy, na pewno bardzo szybko da nam o tym znać w postaci dyskomfortu psychicznego lub fizycznego, a potem w postaci choroby. Słuchając tych sygnałów będziemy świadomi, co jest przyczyną własnych niedomagań. Warto wiedzieć, co je powoduje, by w razie potrzeby zastosować środki zaradcze. Jeśli nie zna się przyczyny choroby, pozostaje wówczas tylko leczenie objawowe, ale takie leczenie nie daje oczekiwanych efektów.

Jeżeli człowiek źle traktuje swoje ciało i sam nie potrafi zrozumieć, co ewentualnie może mu szkodzić, to i lekarz też nie będzie mógł zbyt wiele pomóc. Pozostanie mu rozpoznać chorobę tylko na podstawie objawów.

Medycyna z reguły nie docieka przyczyn powstania choroby. Leczy tylko jej skutki. Przyjmuje zazwyczaj, że chorobę powodują wirusy i bakterie. Jest to prawdą, tylko, że my tym bakteriom i wirusom stwarzamy idealne warunki do życia w naszym organizmie. Nasz ustrój nie może sobie poradzić z wydaleniem niestrawnych resztek pokarmowych. Zalegają w naszym organizmie, stwarzając im w ten sposób idealne warunki do rozwoju.

Lekarz więc leczy nas objawowo antybiotykami i różnymi innymi tabletkami. Nie szczędzi się ich również nawet malutkim dzieciom. Choroba jednak trwa nadal, jej przyczyn się nie usuwa, a poprzez łykanie różnych leków, swój stan zdrowotny jeszcze pogarszamy. Leki chemiczne dodatkowo zatruwają nasz ustrój, który nie dość, że stara się pokonać chorobę, to musi jeszcze zwalczać skutki uboczne farmaceutyków. Osłabia się system immunologiczny. Organizm coraz gorzej sobie radzi i wciąż dochodzą nowe problemy zdrowotne.

Dzisiejszy przemysł dostarcza nam „najlepszego pożywienia” w postaci produktów gotowych, lub szybkich dań składających się głównie z mięsa i nabiału, „najlepszych leków”, „najlepszych udogodnień cywilizacyjnych”. Chętnie z tego korzystamy, bo jest to wygodne i bardzo ciekawe, wszystkiego próbujemy, zachłystujemy się nowościami. Gonimy więc za karierą, komfortem, pieniędzmi a przestajemy się liczyć z własnymi naturalnymi potrzebami takimi, jak np. kontakt z przyrodą czy drugim człowiekiem, potrzebą bycia razem z rodziną lub przyjaciółmi, koniecznością wyciszenia się i dogonienia własnych myśli. Brakuje już czasu na zadbanie o własną kondycję zarówno psychiczną jak i fizyczną, czyli o normalne życie. A bywa i tak, że najzwyczajniej w świecie nie chce nam się zadbać samemu o siebie, bo w razie bólu czy choroby łatwiej jest łyknąć tabletkę, a odpowiedzialność za swoje zdrowie zrzucić na lekarzy.

Współczesne odżywianie, skutki cywilizacji i nasza postawa wobec życia, często bywa zgubna dla nas samych. W efekcie mamy coraz mniej czasu na cieszenie się nim, jesteśmy coraz bardziej tym zmęczeni i zagubieni, a później refleksja - po co to wszystko? O co tu chodzi, bo właściwie życie tak szybko upływa, kondycja byle jaka, czegoś zaczyna brakować...

Decyzja należy do nas 
Odpowiedni styl życia i sposób odżywiania ma ogromne znaczenie w życiu człowieka. Można żyć wiele lat w zdrowiu i dobrej kondycji, jeśli tylko odpowiednio o to zadbamy. Można słuchać rad naukowców, lekarzy, dietetyków, czy innych doradców, ale ostateczna decyzja zawsze należy do nas. W końcu to my sami obieramy taki, a nie inny styl życia, to my łykamy przepisane nam leki, a w razie konieczności poddajemy się różnym zabiegom i operacjom. W efekcie sami ponosimy tego konsekwencje.

Gdy zachorowałam 13 lat temu, wiadomości na temat prawidłowego odżywiania, naturalnego leczenia i swojego miejsca w przyrodzie miałam niewiele. Żyłam tak samo jak inni, sposób odżywiania przyjęłam taki sam jak moi rodzice i większość ludzi sądząc, że jest jak najbardziej odpowiedni. Teraz wiem, że ani dla mnie, ani też dla wielu z nas nie jest korzystny, a wręcz szkodliwy. Lata doświadczeń przekonały mnie, że zarówno sposób życia, jak i pokarm który spożywamy jest wyznacznikiem naszego zdrowia, samopoczucia, długości i jakości życia.

Przez cały czas mojej choroby wiele zrozumiałam i wiele się nauczyłam. Dziś nie jestem przekonana czy to moje r.z.s. jest chorobą samą z siebie, czy też zostało wywołane tzw. kompleksowym leczeniem. Z pewnością jednak, nie jest to choroba, o której mogę powiedzieć „przyczyna nieznana”.

Wiedza o zdrowym sposobie życia, odpowiednim odżywianiu, leczeniu metodami naturalnymi, leczeniu dietą, jest każdemu potrzebna. Także wiedza o prawach natury i sposobie życia, jakie nam wyznacza, bo my wszyscy też jesteśmy częścią tej natury. Tak samo, jak rośliny, zwierzęta, wiatr, deszcz, słońce itd., a nieprzestrzeganie jej praw obraca się przeciw nam. Dlatego tak trudno jest nam utrzymać się w zdrowiu i dobrej kondycji fizycznej i psychicznej do końca swego życia.

No cóż, przyznaję, że chociaż byłam dość trudną i zbuntowaną pacjentką, to ulegałam sugestii medycznej i dostosowywałam się do zaleceń. Jednocześnie broniłam się później przed lekarstwami coraz to silniejszymi i mogącymi przynieść pozytywne efekty leczenia.

Dlaczego zdecydowałam się na zmianę sposobu odżywiania
Czytając różne artykuły i książki, szukając wszelkich możliwych informacji na temat zdrowia i swojego miejsca w przyrodzie, dowiadywałam się, w jaki sposób człowiek powinien żyć, by móc być sprawnym i szczęśliwym bez większych poświęceń i wyrzeczeń ze swej strony. Spotykałam się z wegetarianami i weganami, których poznałam przez kościół Adwentystów, dostępny nie tylko dla ludzi należących do niego. Nie musiałam zmieniać wiary, by móc przychodzić na tego typu spotkania. Nikt mnie do tego nie namawiał ani nawet tego nie zasugerował.

Właśnie w tym środowisku odbywały się spotkania z ludźmi, którzy chcieliby poznać aspekty zdrowej kuchni. Tu odbywały się poczęstunki dań bezmięsnych i prelekcje na temat zdrowego stylu życia. Przyjeżdżali też lekarze wegetarianie przekazujący swą wiedzę zdobytą na praktykach w Stanach Zjednoczonych i leczący już w sposób naturalny w Polsce. Można było się tam dowiedzieć, a także nabyć książki tłumaczące, dlaczego wegetarianizm jest zdrowszy od tradycyjnie przyjętego schematu żywienia, również o tym, jak odżywianie wegetariańskie i wegańskie uzdrawia ludzi z ciężkich chorób cywilizacyjnych, uznanych przez medycynę za nieuleczalne.

Teraz coraz częściej słyszy się o tym, że miażdżyca jest w 100% uleczalna poprzez oczyszczenie organizmu dietą surową. Ja to słyszałam 10 lat wstecz. Jednak tych lekarzy, mających bardzo dobre efekty w leczeniu dietą i naturalnymi sposobami, nie dopuszcza się zbytnio do głosu. Zagrażają bowiem autorytetom medycznym stosującym współczesne, w większości przypadków, chemiczne metody leczenia. Tylko ile ofiar pochłonęły te współczesne metody, nikt się nie dowie. Wiem jednak, że ofiar tych można uniknąć. Tak jak mogła uniknąć moja matka i mój ojciec, tak, jak mogło uniknąć wiele innych bliskich mi ludzi i nie tylko. Trzeba tylko uznać prawa natury, dostosować się do jej rytmu i nie szkodzić swemu ciału.

Medycyna w wielu przypadkach pomaga, lecz środki chemiczne w leczeniu, powinny być ostatecznością. Wszelkie zabiegi chirurgiczne i operacje również. Większość ludzi bardzo sceptycznie podchodzi do naturalnych sposobów leczenia, natomiast bardzo wierzy w nieomylność medycyny akademickiej i odpowiedzialność lekarza za człowieka. Tylko, że lekarz też człowiek, bywa omylny, a przede wszystkim opiera się głównie na wiedzy książkowej. Dlatego różnie to bywa z tą odpowiedzialnością w praktyce. Rozmawiając z innymi na te tematy często słyszałam zdanie, że od leczenia jest lekarz. To prawda, ale myślę, że warto dodać: lekarz, znający nie tylko środki farmakologiczne, ale przede wszystkim, bardzo dobrze znający naturę człowieka, jego miejsce w przyrodzie, oraz naturalne sposoby uzdrawiania, a leki wprowadzający tylko w ostateczności. W większości przypadków sami możemy sobie z chorobą poradzić, nie zrzucając odpowiedzialności za swe zdrowie na lekarzy. To głównie my jesteśmy za nie odpowiedzialni.

Spożywamy za dużą ilość pokarmów, a przede wszystkim produktów szkodzących naszemu organizmowi. Spożywamy zbyt wiele białka, choć wcale nam go tak dużo do odbudowy komórek nie potrzeba. Dzięki zaś informacjom przekazywanym przez media i autorytety, wytwarzamy błędny obraz o sposobie odżywiania i leczenia.

Mało kto próbuje posłużyć się własną logiką, by wyciągnąć korzystne dla siebie i innych wnioski. Mało kto wierzy także w to, że organizm ma bardzo duże możliwości regeneracji. Większość ludzi tak bardzo obawia się deficytu białka i wapnia, że nawet nie chce uwierzyć w inny sposób odżywiania, niż powszechnie przyjęty. Woli leczyć się różnymi medykamentami, nie będąc świadomym jak bardzo sobie szkodzi. Nie chce nawet sprawdzić, jak działa zdrowa dieta, czy metoda stara jak świat – głodówka - choćby wiedział, że wkrótce może umrzeć.

Ludzie zasięgają natomiast porad medycznych, dostosowują się do nich, łykają przeróżne leki wymieniając je wciąż na inne, "skuteczniejsze", dają się okaleczać poprzez zabiegi i operacje, co w efekcie nie usuwa przyczyn choroby. Ona trwa nadal, a organizm słabnie i coraz gorzej radzi sobie z odtruwaniem po spożyciu nieodpowiedniego pokarmu i dodatkowo, po leczeniu tabletkami.

Wówczas się mówi, że nawet medycyna nie pomogła i nie było dla niego ratunku. Jednak jest tyle dowodów na to, że dzięki odpowiedniemu oczyszczeniu organizmu dietą surową, jarską, czy głodówkami wiele ludzi uniknęło śmierci lub kalectwa.

Sceptycyzm może szkodzić Tobie i innym
Sceptycy, którzy nie chcą sami się przekonać o skuteczności naturalnego leczenia i zdrowego odżywiania, często swoje teorie wygłaszają bez zastanowienia, szkodząc innym. Są tak zatwardziali w swoich poglądach, że nawet nie dopuszczają myśli, że mogą nie mieć racji. Choć sami tego nie sprawdzili, głośno wypowiadają swe zdanie. Przekonują innych o słuszności swojego poglądu. Szkodzą sami sobie, szkodzą innym. Gdyby mieli porównanie między dietą roślinną, a dietą mięsną, to można by na ten temat z nimi rozmawiać. Skąd mogą wiedzieć jak działa dieta wegańska, czy głodówka, jakie przynajmniej jest po niej samopoczucie, skoro tego nie sprawdzili. To są tylko wygłaszane przez nich teorie. Lepiej nie słuchać ich rad, a zaufać własnej logice.

Często ludzie chorzy śmiertelnie, też nie chcą uwierzyć w dobroczynne działanie innych metod leczenia. Z swoim ślepym przekonaniem, lub sugestią ludzi niemających pojęcia o zdrowym stylu życia i przywracaniu zdrowia dietą, nie pozwalają sobie pomóc. Ci natomiast, którzy nie mają doświadczeń wegańskich, swoją opinią o szkodliwości weganizmu i wegetarianizmu, wprowadzają w błąd tych, którzy chcieliby przynajmniej spróbować leczenia naturalnego.

Skąd ktokolwiek może wiedzieć, czy dieta nie ma wpływu na zdrowie i kondycję, skoro sam nie ma porównania? Jednak ludzie bardzo ciężko chorzy, gdy już czują, że medycyna też nie może im już pomóc, chcą skorzystać z tego sposobu leczenia. Niestety, wtedy jest już przeważnie za późno.

Postanowiłam zmienić przychodnię
Nie mogłam pogodzić się z myślą, że lekarstwa zamiast mi pomagać, tak bardzo mi szkodziły. Czułam się fatalnie, leki zamiast polepszać moje zdrowie, dawały odwrotny skutek. Kondycja fizyczna i psychiczna pogarszała się z dnia na dzień. Postanowiłam zmienić przychodnię, w nadziei, że inny specjalista pomoże mi wrócić do równowagi fizycznej. Nic z tego. Diagnoza została potwierdzona. Podczas rozmowy zostałam poinformowana, że muszę się leczyć i coś łykać, bo inaczej mogę doczekać wózka inwalidzkiego. Do dziś w uszach mi brzmią słowa: „przecież musi pani coś łykać, bo będzie pani jeździć na wózku, a w najlepszym wypadku czeka panią laska”.

Dowiedziałam się też, że kwalifikuję się na rentę i lepiej będzie bym załatwiła sobie miejsce w szpitalu, bo stając na komisję muszę mieć dowody leczenia. Zdenerwowałam się tym faktem i powiedziałam, że nie przyszłam tu po to, by starać się o rentę, lecz po to, by się wyleczyć i czuć się normalnie. Mimo wszystko dostałam ponowne skierowanie do szpitala. Zostałam również poinformowana o tym, że niedługo minie pół roku zwolnień lekarskich i będę musiała stawić się na komisję w celu przyznania renty inwalidzkiej, bo przecież będąc w takim stanie nie będę mogła pracować. Fakt, byłam już naprawdę w kiepskim stanie. Powiedziano mi, że z uzyskaniem renty też będę miała problemy, nie mając zaliczonego pobytu w szpitalu i badań. Leki podtrzymano. Potem przepisywane miałam jeszcze inne rodzaje tabletek, czasem zastrzyki, zabiegi fizykoterapeutyczne i wcale nie czułam się lepiej.

Z dnia na dzień traciłam sprawność, ból był nie do zniesienia, ręce i nogi drętwiały, sztywniały nawet plecy. Z wielkim trudem poruszałam się, miałam problemy z podniesieniem się z łóżka, wszystkie stawy rozmiękły jak gąbka, nawet szczęki odmawiały posłuszeństwa, a w dłoniach nie mogłam utrzymać łyżeczki do herbaty. Na moje pytania, kiedy poczuję się lepiej, odpowiedzią było: będzie tak samo, lub gorzej.

Jednak szpital
Byłam załamana i u kresu wytrzymałości. Półroczny okres zwolnień lekarskich upływał, więc zdecydowałam się na szpital, uwierzyłam we wszystko i poddałam się dalszemu leczeniu. W maju 1991r, a więc po półtora roku leczenia ambulatoryjnego zostałam przyjęta na oddział reumatologii. Trwające przez ten okres leczenie nie przyniosło żadnego efektu. Do szpitala przyjęta byłam z wynikami OB - 42/57. Nie stwierdzano dodatniego odczynu Walera-Rosego w żadnym badaniu, ani podwyższonego ASO. W szpitalu dawkę leku podstawowego zwiększono z dwóch tabletek dziennie na cztery.

Dostałam zabiegi, rehabilitację, a po tygodniu leczenia w szpitalu efekt był taki, że chyba niewiele brakowało, by skończyło się to tragicznie. Najpierw dostałam wylewu podspojówkowego. Zaliczyłam wizytę u okulisty, a po powrocie na mój oddział nastąpił atak, podczas którego miałam odczucie, że odchodzę z tego świata. Zrobiło się trochę zamieszania wokół mnie. Obecna była przy mnie tylko pielęgniarka, która dostała wskazówki co ma zrobić w takim przypadku. Lekarz nie przyszedł, nie miał czasu.

Dostałam jakiś zastrzyk i nakazano mi spokojnie leżeć przy szeroko otwartym oknie i wysoko podniesionym podgłówku. Dostawałam drgawek i na przemian robiło mi się zimno i gorąco. Potem zasnęłam, a gdy się obudziłam, czułam się tak, jakbym wróciła z innego świata. Kręciło mi się w głowie, z ledwością mogłam utrzymać się na nogach. Pęcherz moczowy miałam tak wypełniony, że z wielkim trudem i przy pomocy moich współtowarzyszek dotarłam do toalety. Kryzys minął, a ja nigdy nie dowiedziałam się, co się wówczas ze mną działo. Dopiero po wielu latach znajoma pielęgniarka zasugerowała mi, że takie objawy są przy zapaści.

Leczenie szpitalne jeszcze bardziej pogorszyło mój stan. Trzy tygodnie leczenia kompleksowego i efektów pozytywnych żadnych.

Co jest przyczyną moich cierpień?!!! 
Cofając się myślami w przeszłość, analizowałam wszystko od początku. Zastanawiałam się co jest tego przyczyną i dlaczego nie ma żadnych pozytywnych efektów leczenia. Dlaczego tak dużo ludzi choruje, a medycyna nie może znaleźć przez tyle lat powodu choroby i skutecznego na nią leku. Przecież skoro jakieś schorzenie się przyplątało, to musi istnieć jakiś powód.

Zastanawiało mnie również to, że idąc po poradę byłam w dobrym stanie, a po podjęciu leczenia mój stan tak się pogorszył, że byłam kaleką. Co się przyczyniło do tego i czemu tyle leków jest nieskutecznych, a wręcz szkodliwych? Dlaczego ludziom przepisuje się takie specyfiki, nie dość, że mało skuteczne to na dodatek szkodzące organizmowi! Czemu nikt i nic nie jest w stanie mi pomóc?

Trudno było znaleźć na te wszystkie pytania odpowiedzi. Aż do dnia, w którym zabrakło mi leku podstawowego. Sulfasalazyny, którą łykałam przez 2 lata. Nie brałam jej przez jeden dzień, a drugiego szybko poszłam do przychodni po receptę. Tego dnia i przez kilka następnych mojego lekarza miało nie być. Nie dostałam się też do innego, przyjmującego w zastępstwie, bo było zbyt wielu pacjentów.

Następnego dnia natomiast odczułam lekką poprawę, więc postanowiłam, że nie będę już szła do innego lekarza, tylko poczekam na powrót swojego. Czułam się troszeczkę lepiej, więc pomyślałam, że wytrzymam do jego powrotu. Okazało się, że z dnia na dzień ból się zmniejszał. Przynajmniej środki przeciwbólowe działały skutecznie. Sięgając pamięcią wstecz przypomniałam sobie, że takie chwile już były i to właśnie wtedy, gdy brakło mi leku, lub zapomniałam go zażyć. Przedtem nie skojarzyłam sobie, że ta chwilowa ulga wiąże się z brakiem leku w organizmie.

Teraz zrozumiałam, że prawdopodobnie te moje cierpienia mogły być spowodowane właśnie zatruciem organizmu lekami. Sulfanomid jest szkodliwy dla organizmu, też pozbawia witamin i mikroelementów, a jak można być zdrowym mając tak wyjałowiony organizm.

W pół roku po leczeniu szpitalnym na oddziale reumatologii otrzymałam następne skierowanie do szpitala. Nie chciałam z niego korzystać. Przykre doświadczenia z poprzedniego pobytu powstrzymywały mnie od podjęcia decyzji o następnym leczeniu szpitalnym. Poza tym znów pojawiał się problem z opieką nad dziećmi. Zwlekałam z wyznaczeniem terminu przyjęcia, ale lekarz wciąż mi o tym przypominał. Tym razem, gdy pojawiłam się w gabinecie, też mnie zapytał, czy już załatwiłam sobie miejsce w szpitalu. Odpowiedziałam, że nie i nie zamierzam tego zrobić.

Czuję się lepiej, bo nie biorę sulfasalazyny. Stwierdził, że wobec tego wchodzę w stan remisji. Zapytałam więc, czy ten lek mógł powodować takie dolegliwości. Odpowiedzią było przytaknięcie potwierdzone kiwnięciem głową, a potem pytanie, czy na sanatorium też się nie zgodzę? Nie chciałam, bo znów miałabym problem z dziećmi, a i fundusze też mi na to nie pozwalały. Taką też dałam odpowiedź.

Byłam wtedy z córką, wobec tego zaproponował mi pobyt w sanatorium razem z nią. Poproszona zostałam, bym zgłosiła się za dwie godziny. W tym czasie już zarezerwowano dla mnie i dziecka miejsce w ośrodku, a za trzy dni już miałam się tam zgłosić. Sprzeciwiałam się, ale po długich rozważaniach w końcu dałam się przekonać i pojechałam. Rzeczywiście, tak jak mi obiecywano, byłam zadowolona. Opieka była bardzo dobra, żałowałam tylko, że nie mogłam wziąć ze sobą synka, choć taka możliwość była. Córka była też zadowolona. Wzmocniłam się, stawy nadal mnie bolały, ale tylko pod dotykiem i przy poruszaniu się. Przedtem rwały mnie nawet w stanie spoczynku. Sulfasalazyny już więcej nie dostałam. Dostawałam natomiast inne leki, które miały mi pomóc.

Przepisywanych miałam wiele leków takich jak: Enerbol, Profenid w tabletkach, zastrzykach, czopkach, żelu do smarowania, Woltaren, Metindol, Naproxen, Tolectin, Majamil, Feloran, Piroxicam i inne. Po przykrych doświadczeniach już dzieliłam tabletki na mniejsze porcje, zwłaszcza gdy dostawałam w postaci retard, a te zazwyczaj są w dość dużych dawkach. Wybierałam też takie, które miały być najmniej szkodliwe. Nie dostawałam żadnych witamin. Dopiero później sama je zaczęłam kupować i zażywać, by uzupełnić ich deficyt powstały wskutek leczenia.

Choć po odstawieniu Sulfasalazyny odczułam bardzo dużą poprawę, to jednak nadal nie było takiej, jakiej oczekiwałam. Wyniki badań czasem bywały troszkę lepsze, czasem gorsze, najniższe OB, to było 37 po 1 godz. , ale przeważnie utrzymywało się na granicy od 46 i 55/87. Czułam się wprawdzie silniejsza, a stawy nadal mi dokuczały, choć tylko już przy poruszaniu. Raz czułam się bardzo dobrze, innym razem gorzej. Środki przeciwbólowe działały, więc dość często wspomagałam się nimi. Trułam swój już osłabiony, organizm nadal różnymi lekami i choć czasem przynosiły ulgę, to jednak doprowadzały do zatrucia i osłabienia układu immunologicznego. Od czasu do czasu zdarzały się zasłabnięcia, ale lekarz nie kojarzył tego z dużą ilością środków medycznych i wyjałowieniem organizmu. Ja też nie zdawałam sobie do końca sprawy, że skutki mogą być tak tragiczne.

Mimo wszystkich doświadczeń nadal wierzyłam w odpowiedzialność ludzi kompetentnych. Któregoś razu zasłabłam na ulicy. Był to już 4 rok leczenia. Ktoś mnie odprowadził do przychodni, stamtąd odwieziono mnie do szpitala. Nie mogłam utrzymać się na własnych nogach, toteż sanitariusze wnieśli mnie do ambulansu na rękach, a potem do szpitala. Nie było ze mną za wesoło, bo dawano mi tlen w karetce. Cały dzień spędziłam na izbie przyjęć, leżąc za parawanem. Dostałam zastrzyk z relanium, potem jeszcze jakiś inny, krople, kilkakrotnie podłączano mnie do EKG, zrobiono badania. Powtórzyła się ta sama historia, co w szpitalu.

Już w przychodni zaaplikowano mi jakieś leki, w drodze do szpitala mój organizm wyprodukował taką ilość moczu, że miałam wrażenie iż mój brzuch za chwilę pęknie. Gdy otrzymałam basen, mało nie przelał się ku zdziwieniu pielęgniarki i mojemu też. Powoli wracałam do siebie.

W szpitalu pani doktor, zapytała mnie czy może na coś się leczę. Odpowiedziałam, że tak i że systematycznie biorę leki na r.z.s. Dostawałam wówczas Metindol w tabletkach i to w dość dużych dawkach. Powiedziała mi, bym była ostrożna, jeśli chodzi o leki, a zwłaszcza o leki na reumatyzm, bo ich toksyczność jest bardzo duża i że lepiej je brać tylko w razie potrzeby. Byłam jej wdzięczna za tę informację.

Sądziłam, że każdy specjalista dobrze zna działanie leków i jest za pacjenta odpowiedzialny. Zaczęło do mnie docierać, że prawda jest trochę inna. Wtedy już na dobre zaczęłam powątpiewać w skuteczność i nieomylność medycyny i doszłam do wniosku, że lekarze traktują swych pacjentów zbyt „książkowo”, a przecież każdy człowiek jest inny, inną ma wrażliwość, inną odporność, inną choćby wagę ciała i wzrost.

Boże! Jeżeli jesteś – powiedz mi, co ja mam zrobić?!Rozmyślałam, gdzie powinnam szukać porady, skąd mogłabym się dowiedzieć o innych sposobach leczenia; a może zastosować jakieś zioła, albo jakieś okłady na zbolałe miejsca? Czasem ktoś mi udzielił jakichś wskazówek, ja z tego skorzystałam, ale to wszystko było tylko przysłowiową kropelką w morzu potrzeb konkretnego leczenia. Zresztą mając małe dzieci nie zawsze mogłam sobie pozwolić na zajmowanie się tylko sobą. Zdawałam sobie też sprawę, że jeśli będę nadal leczyła się według zaleceń medycyny bez nadziei, że przyniesie mi to jakąkolwiek poprawę, to nie ma to dalszego sensu.

Chcąc natomiast postawić się na nogi i funkcjonować tak jak inni ludzie sprawni, rozumiałam, że muszę znaleźć skuteczny sposób, by sobie pomóc. Miewałam okresy nadziei, a nawet pewności, że znajdę skuteczne rozwiązanie, częściej jednak miałam okresy załamania i nie byłam w stanie myśleć o przyszłości z optymizmem. Niektórzy znajomi zaczęli się odsuwać ode mnie, bo nikt nie chce słuchać narzekań i patrzeć na czyjeś choroby, i wykrzywioną z bólu twarz.

Niektórzy nawet nie mogli uwierzyć, że ból może być tak silny, że odechciewa się żyć i podejrzewali, że udaję mówiąc mi o tym wprost. Ale byli i tacy, którzy mówili do mnie, że coś jest nie tak z tym leczeniem, bo leki powinny pomagać, a skoro nie pomagają i jest gorzej, to znaczy że jest coś nie tak.

Takie uwagi dawały mi do myślenia. Nie wiedziałam jednak jak to wszystko zrozumieć i od czego zacząć. Różne myśli przychodziły do głowy i wciąż czułam się bezradna. Bardzo chciałam zrobić coś ze swym nieszczęściem, tylko nie wiedziałam jak mam tego dokonać.

Nie wiedząc jak skutecznie sobie pomóc, modliłam się nawet o podpowiedź i chyba ją otrzymałam w postaci logicznego rozumowania. Odezwała się intuicja i zdrowy rozsądek. Trafiłam tam, gdzie mogłam znaleźć odpowiedź na swoje problemy. Do księgarni. Tam szukałam wiadomości, które mogłyby mi odpowiedzieć na wiele pytań. I znalazłam. Książkę, którą tyle razy trzymałam w rękach i nie zaglądając do niej, odkładałam na półkę. Sądziłam, że są to przepisy kulinarne, a te mnie nie interesowały. Tym razem przejrzałam ją dokładnie. Okazało się, że nie były to przepisy, lecz zbiór cennych wskazówek o chorobach wynikających z deficytu witamin i biopierwiastków w organizmie. Dzięki tej książce mój umysł rozjaśnił się. Skorzystałam bardzo wiele na tych wiadomościach i tylko mogę być wdzięczna autorom, prof. Julianowi Aleksandrowiczowi i p. Irenie Gumowskiej za takie informacje. Wiadomości w niej zawarte, były wtedy tak bardzo mi pomocne. Tytuł tej książki to „Kuchnia i medycyna”. Dzięki wiedzy w niej zawartej, rozpoczęłam, już zdecydowanie, poszukiwania sposobu odzyskania zdrowia. Była to pewnego rodzaju transformacja w moim życiu. Zrozumiałam, że tylko ode mnie zależy, jaka będzie dalsza moja przyszłość i jakość mojego życia. Stawałam się coraz trudniejszą pacjentką i jednocześnie lekarzem dla siebie.

Rozmyślając nad sposobem powrotu do zdrowia, eksperymentowałam na sobie leczenie witaminami, różnymi dietami i sprawdzałam jakie jest moje samopoczucie. Wspomagałam się magnezem, biopierwiastkami, to znów wracałam do tradycyjnie przyjętego sposobu odżywiania. W domu jadałam już inaczej, będąc natomiast u kogoś nie przyznawałam się do tych eksperymentów i dostosowywałam się do ogółu. Porównując jednak swoje samopoczucie między odżywianiem tradycyjnym a wegańskim, odczuwałam istotną różnicę. To dawało do myślenia.

Po ostatnim zasłabnięciu i pobycie w szpitalu, gdy pani doktor zwróciła mi uwagę na szkodliwość przyjmowanych leków, postanowiłam odstawiać je powoli. Nawet nie przyznawałam się lekarzowi, że wiele z nich już nie biorę. Później, gdy już zdecydowałam się na inne odżywianie, też tym się nie chwaliłam, zwłaszcza w przychodni. Wiedziałam jaka będzie reakcja, a ja bardzo chciałam się pozbyć swego kalectwa. Moja wiara w skuteczność leczenia kompleksowego została zachwiana. Coraz bardziej skłaniałam się w kierunku innych metod.

Wyszukiwałam coraz to inne książki i kupowałam je, a potem czytałam i szukałam w nich istotnych dla mnie wiadomości. Często wystawałam w księgarniach w kąciku, gdzie pojawiały się publikacje o leczeniu sposobami ludowymi, o leczeniu dietą, uryną, czy ziołami. Przeglądałam książki lekarskie i wychwytywałam wiadomości o leczeniu reumatyzmu, także innych chorób i efektach ich leczenia. Niektóre książki kupowałam i czytając je utwierdzałam się w przekonaniu, że można pozbyć się nawet najcięższych chorób w sposób niekonwencjonalny, lecząc się dietą, stosując radiestezję, ziołolecznictwo, bioenergię, urynoterapię, a co najważniejsze, oczyszczając organizm z toksyn gromadzonych przez całe swoje życie.

Bernard Jensen w swej książce „Artretyzm, reumatyzm, osteoporoza” pisze:

„Każdy zna sam najlepiej swoje ciało. Posłuchajmy uważnie tego, co nam komunikuje, a ono podpowie nam, co mamy robić”.

„Środki zaradcze w postaci zastrzyków i leków nie są w stanie przywrócić nam zdrowia”.

„Poprawę może przynieść wiele terapii... żadna jednak nie doprowadzi do wyleczenia, jeśli nie będzie im towarzyszyć właściwe odżywianie”.

„Artretyzm, to nie choroba, to objaw”.

„Nie tylko artretyzm, ale także reumatyzm i osteoporoza pojawiają się prawie zawsze jako wynik jakiegoś innego niedomagania organizmu”.

„Musimy zmienić nasze postępowanie natychmiast, i to nie poczynając od małych kroczków na jakie według naszego mniemania stać nas w tym momencie. Trzeba to zrobić dogłębnie i na stałe”.

„Zbyt często jemy po prostu dlatego, że nadeszła właśnie pora obiadu, czy kolacji, a nie dlatego, że jesteśmy głodni. Trzeba zerwać z tym niedobrym przyzwyczajeniem”.

„Reasumując, wegetarianizm jest potencjalnie idealnym... stylem życia”.

Tak to prawda. Teraz wiem, że innego sposobu na odzyskanie zdrowia nie znajdzie się. Trzeba tylko odwagi, by przełamać opory i pozbyć się obaw, a ja też ich miałam sporo. Gdy już całkowicie wyeliminowałam nabiał i mięso z jadłospisu, odczułam w przeciągu kilku dni radykalną poprawę. Pogorszyły się natomiast wyniki badań. OB spadło do 55 po 1 godz., ale w przeciągu kilku tygodni zaczęło wracać do normy, a po kilku miesiącach moje OB wynosiło tylko 9. Zaobserwowałam, że nie przestrzegając ściśle zasad jedzenia wyłącznie warzywno-owocowego, moje samopoczucie i wyniki badań pogarszają się. Jeśli natomiast stosuję się do diety i sprawdzam dokładnie czy w produktach gotowych nie ma mleka, jogurtu i innych niepożądanych dodatków, to i wyniki, i samopoczucie też są lepsze. Jest to już wskazówką, że taki pokarm nie jest odpowiedni dla mnie, ani dla wielu innych ludzi.

Odstawiając leki też nie wyrządziłam sobie krzywdy. Przeciwnie. Poprzez swoją postawę i postępowanie, dowiodłam sobie i medycynie, że unikając leków, wcale nie muszę znaleźć się na wózku. Ani ja, ani nikt inny, chyba że byłoby to konieczne z innego powodu. Dziś na pewno nie jestem w takim stanie jak przed leczeniem. Prawie cztery lata trucia się różnymi medykamentami zrobiły swoje. Zregenerowane urządzenie nigdy nie będzie takie, jak nowe. Tak samo organizm ludzki. Wróciłam jednak do sprawności, pozbyłam się bólu i... pesymizmu. I to właśnie jest moim sukcesem. Również wiadomości, jakie przez ten okres zdobyłam, też są nagrodą za lata cierpień. Teraz, gdy mówię, że choruję na r.z.s. tyle lat, słyszę: „Tak? a nie widać tego. Przecież pani porusza się normalnie.” I to jest dla mnie satysfakcja. Dzięki temu, iż nie poddałam się tak intensywnemu leczeniu farmakologicznemu uniknęłam jego skutków. A dzięki wiedzy o sposobie prawidłowego odżywiania i podstawowych zasadach funkcjonowania własnego organizmu, wróciłam do sprawności.

Lidia Aleksandra Szadkowska
Jak wyleczyć nieuleczalne choroby?




Czy wegetarianie sa zdrowsi i ładniej pachną?



Wegetarianie są zdrowsi?
Gdyby niektórzy naukowcy zajmujący się działaniami dotyczącymi żywności byli wampirami, to na pewno lataliby co noc wysysać krew z wegetarian, wiedząc, że jest ona zdrowa, i próbując odkryć, co jest tego przyczyną. Niewątpliwie zjadacze mięsa górują nad wegetarianami, jeśli chodzi o ataki serca, udary, cukrzycę, nadciśnienie tętnicze i niektóre postaci raka.

W jednym z badań, opublikowanym w „Brytyjskim Przeglądzie Medycznym” naukowcy porównali śmiertelność 11 tys. wegetarian i „miłośników mięsa”; wegetarianie mieli zdecydowanie niższe wskaźniki zgonów. Jeśli przyjąć wniosek ekspertów, że przyczyną tego jest dieta i umiarkowany tryb życia, musimy uznać dwa możliwe powody: unikanie szkodliwego mięsa i spożywanie dużej ilości pokarmów roślinnych.

Dieta wegetariańska, prawidłowo skomponowana jest w stanie w pełni pokryć zapotrzebowanie człowieka na niezbędne składniki odżywcze, gwarantując prawidłowy rozwój i funkcjonowanie człowieka. Zdrowy wegetarianin może bez przeszkód zostać krwiodawcą.

U wegetarian, w porównaniu z osobami odżywiającymi się tradycyjnie, stwierdzono mniej zachorowań na serce, nowotwory, cukrzycę, osteoporozę, kamicę nerkową, kamicę żółciową. Ludzie jedzący tylko rośliny, z zasady mają obniżony w odniesieniu do całej populacji poziom całkowitego i „złego” cholesterolu. Nie potwierdziły się obawy, że osoby niejedzące mięsa będą mieć niedobory białka, żelaza albo witaminy B12. Natomiast faktem jest, iż wegetarianie są mniej agresywni i łatwiej się uczą, niż zjadacze mięsa.

Wegetarianie ładniej pachną? 
Dieta wegetariańska, mnie osobiście i moim bliskim, bardzo dobrze służy. Jestem głęboko przekonana o szkodliwości jedzenia mięsa i to nie tylko ze względu na zatruwający nasz organizm jego charakter. Swoimi poglądami nie zamierzam jednak nikogo, za wszelką cenę uszczęśliwiać. Agresywne forsowanie swoich przekonań i zmuszanie innych do podporządkowania się naszej „jedynie słusznej” idei, wywołuje również agresję i głęboki opór. Wegetarianie powinni przekonywać innych swoim zrównoważeniem, zdrowiem, pogodą ducha, życzliwością i ślicznym zapachem (po zrezygnowaniu z jedzenia mięsa pozbywamy się przykrego zapachu potu).

Rak. Studia naukowe z dużym prawdopodobieństwem wskazują, że owoce i warzywa posiadają cechy chroniące przed różnymi rodzajami raka: płuc, okrężnicy, żołądka, jamy ustnej, krtani, przełyku i pęcherza. Natomiast najnowsze badania odkryły, że likopen, karotenoid w pomidorach i w sosie pomidorowym, może chronić przed rakiem prostaty.

Choroby serca. Dieta roślinna składająca się z owoców i warzyw potrafi zredukować ryzyko choroby serca, zwłaszcza, że ogranicza poziom tłuszczów nasyconych i niepożądanego cholesterolu, podstawowych czynników ułatwiających powstanie choroby serca.

Wylew. Istnieją dowody sugerujące, że regularne jedzenie warzyw i owoców wpływa korzystnie na zmniejszenie ryzyka wystąpienia wylewu.

Zaparcia. Bogate w błonnik ziarna, zwłaszcza otręby pszenne, pomagają zapobiegać zaparciom.

Cukrzyca. Odkryto, że prawdopodobieństwo zachorowania na cukrzycę w wieku dorosłym jest mniejsze u osób jadających więcej produktów pełnoziarnistych (razowy chleb, niezłuszczone ziarna).

Zatrucia. Każde pożywienie, włącznie z roślinami, może zawierać trucizny, ale mięso, „owoce” morza i nabiał (jaja) są największymi dostarczycielami trucizn wywołujących poważne schorzenia.

Środowisko. Na wyprodukowanie żywego inwentarza przeznaczonego do zjedzenia potrzebujemy około dziesięć razy więcej energii niż na wyprodukowanie porównywalnej ilości warzyw.

Koszty. Żywność roślinna jest zwykle w niższej cenie niż pożywienie mięsne. Dotyczy to zarówno sklepów, jak i restauracji.

Dobro zwierząt. Zwierzęta, które zjadamy, przeważnie zanim zostaną zabite, są hodowane i transportowane w brutalnych warunkach. Jedząc mięso, odżywiamy się cierpieniem zwierząt.

Smak. Bezsprzecznym powodem, dla którego warto stosować dietę roślinną jest to, że posiłki warzywno-zbożowo-owocowe po prostu doskonale smakują.

Ważne rady dla początkujących wegetarian
Przechodząc całkowicie na wegetariańską dietę, trzeba być stanowczym i pozwolić organizmowi na samooczyszczenie, a więc: Nie zrażać się możliwymi reakcjami ciała, charakterystycznymi dla procesu samooczyszczania (biegunka, wypryski na skórze, denerwujące uczucie nienasycenia), na początku wegetariańskiej drogi - przecież ustrój jest bardzo zatruty wieloletnim wchłanianiem mięsa. Jest to naturalny proces, niemniej w sytuacjach wątpliwych, wskazane jest skonsultowanie się z lekarzem (najlepiej wegetarianinem). Ograniczyć do niezbędnego minimum przyjmowanie sztucznych odżywek. Większość z nich uzyskiwana jest ze zwierząt (wątroba, krew, kości). Unikać zatruwania się produktami zawierającymi zwierzęce składniki: żółte sery dojrzewające (podpuszczka z żołądków), klasyczne galaretki (żelatyna z kości, lecytyna z tkanek nerwowych), niektóre gatunki pieczywa (jaja), większość mydeł (tłuszcz zwierzęcy), różne ubrania (skóry).

Jadając w zakładach zbiorowego żywienia, trzeba brać pod uwagę fakt, iż większość oficjalnych przepisów spożywczych przewiduje używanie składników pochodzenia zwierzęcego do kasz (jaja, tłuszcz - smalec), ryżu (białko jaj), albo ziemniaków (łój). Także warzywa bywają wcześniej gotowane w wywarze mięsnym.

W miarę możliwości należy jeść to, co się najbardziej lubi. Brak zaufania do potrawy wpływa niekorzystnie na układ trawienny. Niektóre wyroby mają w nazwie słowa: „wegetariański” lub „ekologiczny”, wyłącznie z komercyjnych względów. Pić nieco więcej świeżych soków owocowych i źródlanej wody. Wybierać przebywanie w miejscach nie związanych z zabijaniem zwierząt. Utrzymywać częstsze kontakty z osobami niejedzącymi mięsa. Uważnie obserwować poczynania przemysłowców „udoskonalających” naturę (np. genetyka). Pamiętać, że każdy konsument ma prawo wiedzieć wszystko o tym, co kupuje do jedzenia. Zapomnieć o jakimkolwiek fanatyzmie: jeżeli przypadkowo spożyjesz produkt zawierający mięso, nic się nie stanie. Fakt, że jesteś wegetarianinem, nie upoważnia Cię do traktowania z góry innych ludzi (nie trzeba nikogo na siłę namawiać do przejścia na wegetarianizm).

Klasyczny wegetarianizm głosi konieczność obserwowania, rozumienia, szanowania i kochania żywych istot. Zabijanie zwierząt i ich jedzenie jest zaprzeczeniem tej tezy. Światowa Deklaracja Praw Zwierzęcia, uchwalona przez UNESCO 15 października 1978 r. w Paryżu, obwieszcza:

Art. 1. Wszystkie zwierzęta rodzą się równe wobec życia i mają te same prawa do istnienia.
Art. 11. Każdy akt prowadzący do zabicia zwierzęcia bez koniecznej potrzeby, jest mordem, czyli zbrodnią przeciw życiu.

Wszystkie znaczące światowe religie przypominają człowiekowi: Nie zabijaj!

Zagrożenia
Człowiek jest w znacznej mierze tym, co je, co wkłada do ust i połyka. Wiele zdrowotnych problemów współczesnego społeczeństwa wynika z nagminnie praktykowanego ulepszania naturalnej żywności. Najpierw „uszlachetniana” jest gleba, później rośliny traktowane są środkami pobudzającymi wzrost, chroniącymi przed szkodnikami, ułatwiającymi transport i przechowywanie. Wpływ tych wszystkich syntetycznych i półsyntetycznych dodatków na ludzi organizm, nie jest w pełni jednoznaczny. Oczywiście laboratoria starają się, aby wszystko było należycie kontrolowane i jak najmniej toksyczne - ale…

Podstawą pożywienia współczesnych ludzi są: biała mąka, biały cukier, tłuszcze zwierzęce, przetwory mięsne, junk-food (śmieciowe jedzenie): hamburgery, frytki, hot-dogi, chipsy, koloryzowane napoje chłodzące i tak dalej. Taka dieta jest przyczyną kilkudziesięciu jednostek chorobowych, w tym: chorób układu krążenia, nowotworów, zaburzeń układu trawienia, schorzeń kości, cukrzycy, otyłości, alergii.

Trzeba wiedzieć, że praktycznie nie istnieje skuteczny nadzór nad całym procesem powstawania produktu spożywczego (od rośliny do sklepowej lady). Co w takim razie może zrobić konsument, aby się przed tym wszystkim bronić? Powinien zmienić swoje nawyki żywieniowe na bezpieczniejsze i dbać o aktualizowanie swojej wiedzy z tego zakresu. W interesie całego społeczeństwa jest posiadanie informacji na temat rolnictwa ekologicznego, wegetarianizmu oraz powszechne nauczanie sposobów uzyskiwania wiedzy o zawartości i pochodzeniu kupowanych produktów spożywczych. Każdy ma prawo wiedzieć, co je.

Szkodliwe czynniki występujące w żywności 
Nie ustrzeżemy się wszystkich niebezpieczeństw tego świata. Życie ludzkie z założenia jest niepewną grą. Dobrze wiemy, czym kończy się ta zabawa. Ale człowiek dysponuje ogromną przystosowawczą mocą, umie przyzwyczaić się do wszystkiego. Nie wolno popadać w pesymizm i wszechobecne zastraszenie. Nasze myśli tworzą rzeczywistość, bądźmy optymistami. Zaprawdę, potrafimy skutecznie ochronić się przed rozmaitymi kłopotami - ale uświadamiamy sobie to w zbyt małym zakresie. Przecież, gdyby było inaczej, gatunek ludzki już dawno przestałby istnieć. Czy tak?

A zatem - wraz z codzienną żywnością wprowadzamy do swych organizmów rozmaite śmieci i trucizny. Dziennik "La Repubblica", opierając się na wynikach badań przeprowadzonych w Uniwersytecie Mediolańskim informuje o kolejnym alarmie podniesionym przez naukowców w związku ze stwierdzeniem toksyn i innych szkodliwych składników w różnych kartonowych oraz aluminiowych opakowaniach.: „W kartonowych pudełkach do pizzy na wynos znajdują się trujące substancje, które uwalniają się już w temperaturze 60 stopni Celsjusza, a więc co najmniej takiej, w jakiej jest ona pakowana. Chodzi między innymi o takie substancje jak benzen i naftalen. Szczególne zaniepokojenie mediolańskich naukowców wywołała obecność substancji, nazywanej w skrócie DIPB, a której stosowania zabroniła Unia Europejska”. Nasz system obronny spełnia swoją powinność, ale za często pracuje na pełnych obrotach. Jako istoty świadome, mamy obowiązek wspomagać naszą naturalną siłę. Jak? Między innymi unikając problematycznej żywności i zdając sobie sprawę z zagrożeń wpływających przez usta.

Zatem co jest aż tak niedobrego w produktach spożywczych? Poprawmy się: Co niekorzystnego może nam potencjalnie grozić, gdy będziemy beztrosko spożywać niepewne jedzenie?

DETERGENTY. Środki czystości, do mycia, prania, czyszczenia.

DROBNOUSTROJE. Małe, niewidoczne organizmy znajdują się wszędzie. Niektóre z nich (bakterie, pleśnie) powodują psucie się żywności i mogą przyczyniać się do zatruć pokarmowych (salmonella, enterotoksyna, jad kiełbasiany). Najlepiej czują się w środowisku wilgotnym o temperaturze 100C - 400C. Pamiętajmy, że żywność zakażona na przykład salmonellą, wizualnie nie musi wykazywać oznak zepsucia!

METALE. Przenikają do żywności z opakowań, naczyń, środków pielęgnacji roślin, skażonego powietrza. Niekorzystnymi metalami dla człowieka są zwłaszcza: ołów, kadm, arsen, rtęć, beryl, miedź, cynk, antymon35. Prawie połowa polskich gleb jest nadmiernie skażona metalami ciężkimi - „metalami śmierci”.

NATURALNE ROŚLINNE TOKSYNY. Trucizny w grzybach; wolno jeść tylko na pewno znane grzyby36. Cyjanowodór w pestkach owoców (brzoskwinie, śliwki, morele, wiśnie, czereśnie, jabłka); nie trzeba rozgryzać pestek wymienionych owoców. Solanina w ziemniakach - szczególnie ziemniaki młode i kiełkujące zawierają tę szkodliwą substancję zgromadzoną tuż pod łupiną.

NIEHIGIENICZNE POSTĘPOWANIE PRODUCENTÓW I HANDLOWCÓW. Bez komentarza.

PASOŻYTY. Najczęściej są to: glisty, tasiemce, włośnie, owsiki. Wydalane z kałem zwierząt i ludzi jajeczka rozmaitych pasożytów, często przedostają się na warzywa i owoce. Bytują też w zakażonym mięsie. Pochodzą między innymi z gospodarstw rolnych stosujących nawozy zwierzęce (obornik).

PESTYCYDY. Środki ochrony roślin. Gromadzą się w organizmach latami i powodują systematyczne pogarszanie stanu zdrowia. Szczególnym problemem w Polsce są trujące związki azotowe - wchłaniane z gleby (nawozy sztuczne), wody (przecieki z gnojowisk), powietrza (spaliny samochodowe, palenie papierosów).

PLEŚNIE. Nadgniła marchew, pietruszka, pomidor, ziemniak, nie nadają się do jedzenia - nawet jeśli odkroi się kawałek pokryty pleśnią. W pozornie zdrowej części nadgnitych warzyw (również owoców) pozostają niewidoczne strzępki niebezpiecznych pleśni.

ŚRODKI ODSTRASZAJĄCE OWADY I GRYZONIE. Używając takich preparatów, trzeba bezwzględnie chronić przed nimi żywność.

Wojciech Łukaszewski 




Atopowe zapalenie skóry dziecka


Jestem mamą 4-letniego Kuby i prawie rocznego Bartka. Chłopaki są radosnymi, dobrze rozwijającymi się dzieciakami. Naszym problemem jest jednak AZS, z którym walczymy już prawie 4 lata.

Kuba w wieku 3 tygodni dostał potwornej wysypki na buzi. Diagnoza - skaza białkowa. Pediatra kazała mnie - matce karmiącej - odstawić mleko i jego przetwory oraz najbardziej alergizujące potrawy.

Zastosowałam się do tej rady, ale poprawa była znikoma. O skazie nie wiedziałam nic, uczyłam się i eksperymentowałam na własnym dziecku. Popełniłam wiele błędów, których mogłabym uniknąć, gdybym miała tę wiedzę, co mam dzisiaj. Postanowiłam spisać moje doświadczenia i podzielić się moją wiedzą z innymi Mamami (napisałabym Rodzicami, ale wiem, że to właśnie Mamy bardziej się przejmują zdrowiem dziecka i szukają dobrych rozwiązań) - może dzięki temu inne dzieci szybciej wygrają ze skazą i AZS. Pamiętaj jednak, że nie jestem lekarzem i nie traktuj tego, co piszę w tym ebooku jak wyroczni - nie jest powiedziane, że coś, co pomogło nam, pomoże i Twojemu dziecku. Pamiętaj też, aby nie wprowadzać dziecku żadnych leków na własną rękę – zawsze najpierw poradź się pediatry lub alergologa.

Pamiętaj, że dziecko z AZS powinien zobaczyć lekarz specjalista. Nie wahaj się jednak konsultować z nim moich pomysłów na walkę z tą chorobą. Powodzenia!

Dodam jeszcze, że młodszy syn, Bartek ma dużo łagodniejszą postać choroby, niż jego starszy brat. Dziś jego skóra jest prawie idealna – dzięki temu, że wiem co robić, żeby taka była.

Dieta eliminacyjna
AZS może być jednym z objawów alergii pokarmowej. W pierwszej kolejności podejrzenia padają na mleko krowie. Dziecko karmione mlekiem sztucznym dostanie mleko sojowe (Bebiko sojowe, Humana SL, Isomil, Prosobee, Bebilon sojowy) lub mieszankę mlekozastępczą (Nutramigen, Bebilon Pepti, Bebilon Amino). Mieszanki te nieładnie pachną, są też niesmaczne – niektóre dzieci nie chcą ich pić, ale są też takie, które się nimi zajadają ze smakiem.

Mój Kuba zaczynał od mleka sojowego Isomil, na początku nim pluł, zmniejszyłam więc ilość miarek, dodawałam mu do niego kaszkę smakową i Sinlac (kaszka z Nestle na bazie ryżu i mączki chleba świętojańskiego). Potem stopniowo zwiększałam ilość sypanego mleka, aż do zalecanej ilości. Po jakimś czasie mleko to przestało nam służyć - Kuba miał bardzo suchą skórę - zmieniliśmy je na Humanę SL. Muszę przyznać, że było ono dużo smaczniejsze, ale z niego też musieliśmy zrezygnować. Nutramingen nam zupełnie nie służył (dziecko miało problemy z brzuszkiem). Ostatecznie przyjął się Bebilon Pepti. Sytuacja się komplikuje, gdy dziecko jest karmione piersią - razem z pokarmem matki dziecko dostaje alergeny, które zjadła jego rodzicielka. W takiej sytuacji lekarze zalecają matce karmiącej przejść na dietę eliminacyjną i unikać najczęstszych alergenów.

Dietę eliminacyjną wprowadza się po to, by organizm 'zapomniał', że dany produkt go uczula (to duże uproszczenie, ale o to w gruncie rzeczy chodzi). Dieta eliminacyjna polega na tym, że matka karmiąca (i/lub dziecko) odstawia wszystkie podejrzane produkty, a zostawia rzeczy potencjalnie najmniej uczulające. Na efekty diety należy poczekać 2-3 tygodnie – tyle potrzeba, aby organizm oczyścił się z alergenów. Po tym czasie skóra powinna się wygładzić, a wysypka zniknąć. Jeśli jednak zmiany skórne nadal się utrzymują, oznacza to, że dziecko nadal otrzymuje w pokarmie coś, co mu szkodzi lub uczula je coś z powietrza. W takim wypadku należy dalej szukać winowajcy i jeszcze raz przyjrzeć się diecie, ze specjalną dbałością o szczegóły.

Podstawowe alergeny
Do najczęstszych alergenów zaliczamy:

● mleko krowie i jego przetwory
● jajka kurze
● ziarna zbóż zawierające w otoczce gluten
● orzechy, w tym orzechy arachidowe, ziemne, włoskie, a także wiórki kokosowe
● soja i produkty sojowe
● niektóre owoce
● miód
● warzywa
● kakao i czekolada
● ryby, skorupiaki
● konserwanty i barwniki
● zioła
● laktoza

Mleko krowie i jego przetwory
Jeśli podejrzewasz, że Twojemu dziecku szkodzi białko mleka krowiego, nie możecie jeść NICZEGO, co zawiera to białko. Nawet śladowe jego ilości mogą powodować reakcję organizmu i zmiany skórne. Zapomnij o podjadaniu – tylko kęs serniczka, tylko łyk kawy z mlekiem od męża, tylko oblizanie łyżeczki z lodów – wówczas wszelkie wyrzeczenia pójdą na marne, a na efekty diety będziesz czekać dłużej. Nie wolno Ci jeść jogurtów, serów, masła, śmietany, kefiru, maślanki. Zamiast masła możesz używać margaryny bezmlecznej - do smarowania może to być Rama Olivio (uwaga, zawiera barwnik - kurkuminę), zielona Finea (uwaga, zawiera lecytynę, najprawdopodobniej sojową), Benecol lub inna – ale koniecznie sprawdź skład (producenci zmieniają skład co jakiś czas, więc warto kontrolnie sprawdzać etykietki).

Zwróć uwagę na serwatkę – to też białka mleka. U nas sprawdziła się Rama Olivio - nie należy ona do najtańszych margaryn, ale ma znośny smak i wydaje się dobrze tolerowana przez alergików. Gdy Kuba był malutki, używałam margaryny bezmlecznej Nova. Kuba miał wówczas paskudnego liszaja na szyjce. Nijak nie mogliśmy go wyleczyć – liszaj uparcie powracał. Kiedyś przypadkowo kupiłam inną margarynę do smarowania chleba, gdyż Novej nie było w sklepie - liszaj zniknął raz na zawsze :)

Przy lżejszych postaciach alergii można używać masła sklarowanego. Klarowanie masła polega na oddzieleniu tłuszczu od białka i zebraniu tego białka. Podgrzewa się masło do temperatury ok. 50 st, na wierzch wypływa biała piana – to właśnie jest białko, które należy zebrać i wyrzucić. Uwaga, w tak przygotowanym maśle mogą zostać śladowe ilości białka. Pamiętaj, aby użyć masła dobrej jakości, z dużą zawartością tłuszczu (ponad 82%) i bez zbędnych barwników i dodatków (np. czerwone Łaciate). Do pieczenia możesz używać margaryny bezmlecznej – np. Maryna. Niestety, ale musisz zrezygnować z kupnych ciast lub pieczonych przez rodzinę/znajomych. Często zarzekają się oni, że nie dodali do ciasta mleka, a potem się okazuje, że dali 'troszeczkę' masła czy margaryny mlecznej lub wysmarowali blachę niedozwolonym tłuszczem. Do smażenia używaj oliwy z oliwek lub oleju z pestek winogron, dobrze sprawdza się także Planta.

Gdy przeszłam na dietę bezmleczną zaczęłam dokładnie czytać etykietki ze składem produktów. Jakie było moje zdziwienie, gdy zdałam sobie sprawę, w jak dużej grupie produktów jest mleko, serwatka lub kazeina.

Ciasteczka, wafelki, drożdżówki, bułeczki maślane, grahamki, chleb tostowy, lody, czekolada mleczna, cukierki mleczne (w tym krówki, toffi, irysy), gotowe gofry i naleśniki – to wszystko musi zniknąć z Twojej diety oraz diety Twojego dziecka.

Zwróć szczególną uwagę na pieczywo – na pierwszy rzut oka wydaje się bezpieczne, ale lepiej mieć pewność. Ja dzwoniłam do piekarni (numer telefonu miałam z naklejki na chlebie), aby się dowiedzieć, czy w chlebie, który jem na co dzień nie ma mleka ani jego przetworów. Mleka nie było, ale pani po drugiej stronie linii była bardzo zdziwiona :)

Wyeliminowanie słodyczy nie było dla mnie wielkim problemem, - można bez nich żyć :) (zresztą znalazłam parę ciasteczek bez mleka - czerwone Digestive, biszkopty, pierniczki, w chwilach kryzysu ratowałam się paluszkami, chałwą, sezamkami, gorzką czekoladą i suszonymi owocami – jeśli dziecko nie jest uczulone na żadne z tych produktów, nie ma powodu, dla którego miałabyś sobie ich odmawiać). Problem stanowiły dla mnie dodatki na chleb, a właściwie ich brak - wędliny ciężko zastąpić czymś innym (szczególnie gdy sery też są zakazane). Do większości z nich dodaje się białka mleka lub sojowe, nie mówiąc o konserwantach i ulepszaczach. Napisałam nawet maila do Morlin, poprosiłam ich o listę wędlin. które nie zawierają mleka i soi (Kuba też był na nią uczulony) - lista ta była bardzo krótka niestety.

W przypadku eliminacji mleka, dobrze też odrzucić całą resztę krowy – czyli wołowinę i cielęcinę. Te rodzaje mięs są często dodawane do kiełbas i pasztetów, więc są one kolejną rzeczą na liście zakazanych produktów. Najlepiej nastawić się tutaj na własną produkcję wędlin (wbrew pozorom nie jest to takie trudne – można upiec schab lub karkówkę w 'foliowym piekarniku' lub samodzielnie zrobić pasztet). Wyjściem awaryjnym jest sklep z żywnością ekologiczną – można poprosić panie ekspedientki o etykietki z wędlin i znaleźć najbezpieczniejszy produkt.

Podczas pieczenia i gotowania, mleko można często zastąpić wodą, a zupę zagęszczać startym ziemniakiem lub żółtkiem. Możesz też używać mieszanki mlekozastępczej, mleka sojowego lub ryżowego – ale uwaga, mleko to zmienia smak potraw w charakterystyczny sposób. Możesz spróbować wprowadzić mleko kozie zamiast krowiego – nie zawsze jednak to się udaje – zawarte w nim białka są bardzo podobne do tych krowich i często dzieci się na nie uczulają.

Pamiętaj, że będąc na diecie bezmlecznej musisz uzupełniać wapń. Ale tu możesz wpaść w kolejną pułapkę – dodatki smakowe w wapnie musującym też lubią uczulać. Najbezpieczniej kupić wapno bezsmakowe lub w tabletkach.

I jeszcze jedna pułapka – preparaty stosowane przy kuracjach antybiotykowych, takie jak Lakcid, Trilac i Lacidofil są produkowane przy użyciu serwatki, więc nie mogą być stosowane u dzieci uczulonych na białko mleka krowiego. Możesz jednak bezpiecznie stosować Enterol 250.

Agnieszka Kądziołka 

Kuchnia wegańska



Refleksja nad wegetarianizmem
Pęd życia niemal od narodzin zmusza nas do działania, a nie zastanawiania się nad naszym miejscem w przyrodzie, jak i czym powinniśmy się odżywiać, jaki mieć stosunek do zwierząt i środowiska, w którym żyjemy. Nawet nie wgłębiamy się w te zagadnienia. Brakuje nam na to czasu, bo najpierw musimy zająć się sprawami domowymi, wychowaniem dzieci, pracą w celu zarabiania pieniędzy na utrzymanie. Korzystamy więc beztrosko z wzorców nam przekazanych i jak w amoku pędzimy przez życie…

Pewnie gdyby nie moja choroba, nadal byłabym przekonana, że nasze odżywianie jest jak najbardziej odpowiednie. Większość ludzi nie chce lub nie ma czasu na zastanawianie się, dlaczego jadamy właśnie tak, jak to jest ogólnie przyjęte. Takie przekonania nam wpojono i w tym przekonaniu utwierdzają nas media oraz otaczające nas społeczeństwo. A czy takie odżywianie daje nam pełnię zdrowia i sił?

Reklamy też mają niebanalny wpływ na naszą podświadomość. Każdemu producentowi zależy głównie na tym, by swój produkt jak najlepiej sprzedać. Mniej natomiast zależy mu na zdrowiu konsumenta. Liczy się biznes. Reklamuje swój towar, używając wszelkich chwytów, by tylko przekonać klienta o korzyściach płynących z zakupu. A my często ulegamy tej sugestii.

Wielu z nas przekonanych jest także, że to, co oferuje nam przemysł spożywczy musi być zdrowe, bo inaczej nie znalazłoby się na półkach sklepu. A czy tak jest naprawdę?

Jeśli ktoś ma inny pogląd na odżywianie, sposób traktowania zwierząt i przyrody przez ludzi, wielu uśmiecha się drwiąco, albo mówi wprost, że są to bzdury. Często używają takich argumentów, że ktoś, kto chciałby nawet w tym temacie coś zmienić boi się, że zrobi coś źle albo wypadnie głupio. Więc poddajemy się tym poglądom sami przekonani, że tak właśnie powinno być. Uważamy, że skoro nasi rodzice, i ich rodzice tak żyli, a w dodatku ludzie od setek lat tak się odżywiają, to skądś to wiedzą, no i… że to jest słuszne.

Często potem zastanawiamy się, dlaczego chorujemy na różne choroby, powodujące nawet kalectwo, często śmierć, czasem już w młodym wieku i co jest tego przyczyną. I… nie dostajemy odpowiedzi. A jeśli ją dostajemy, to jej nie zauważamy. Wierzymy w uczciwość producenta i wszystkich ludzi odpowiedzialnych za zdrowie człowieka. Wierzymy w to, czego nauczyli nas rodzice i dziadkowie, w to, co przekazują media i medycyna i do głowy nam nie przyjdzie, że przyczyną niedomagań zdrowotnych może być właśnie to, co jemy.

U mnie trzeba było „wstrząsu” w postaci ciężkiej choroby – reumatoidalnego zapalenia stawów, dokuczliwej i utrudniającej życie na każdym kroku, by zacząć szukać przyczyny. By głębiej wejść w temat sensowności pozbawiania życia zwierząt, by siebie utrzymać przy życiu.

Choć zawsze nad tym się zastanawiałam, to dopiero cierpienie zmusiło mnie do dokładnego przeanalizowania tego tematu. Także do zastanowienia się nad tym, jakie człowiek powinien zająć miejsce w przyrodzie. Jaki tryb życia prowadzić i jak się przede wszystkim odżywiać.

Muszę przyznać, że ze zdziwieniem otwierałam oczy, gdy dowiadywałam się, że prawda, jaką znałam jest zupełnie inna. Tylu ludzi tkwi w tej niewiedzy... Chociaż kocham zwierzęta, nie łączyłam ich hodowli z daniem mięsnym leżącym na talerzu. Nie wgłębiałam się w temat ich celu życia. Zawsze miałam bardzo wiele współczucia dla nich i ich cierpienia. Jednak do chwili choroby nie zaprzątałam sobie nimi zbyt głowy, jeśli nie miałam do czynienia z nimi bezpośrednio.

Z drugiej strony jednak zastanawiało mnie, dlaczego trzeba pozbawiać życia tyle stworzeń, by odżywiać swój organizm, „mieć siłę do życia” i być zdrowym. Ale temat ten odsuwałam od siebie, by nie współcierpieć razem z tymi nieszczęsnymi istotami. Żyłam tak, jak inni w społeczeństwie i nie wiedziałam, że temat odżywiania, a przede wszystkim to, czym się odżywiamy ma aż tak ogromne znaczenie. Choć z drugiej strony, zdawałam sobie sprawę, że jest to niezwykle istotne. Rozumiałam to inaczej. Korzystałam z życia w taki sposób, jaki mi wpojono. Tak jak inni… Aż szkoda, że nie uczy się dzieci już w przedszkolu poszanowania praw nie tylko człowieka, ale również całej otaczającej nas natury. Poszanowania nie tylko życia ludzkiego, ale również życia zwierząt. Wszystkich - bez wyjątku. Wiedzę tę każdy powinien poznać już jako dziecko, ale trzeba by wielkiej rewolucji w szkolnictwie, by taki temat wprowadzić. W życiu społecznym też musiałoby się dokonać wiele zmian. Jest to mało realne…

Brak uświadomienia całej prawdy o życiu obraca się przeciw nam. Ludziom, istotom nadrzędnym, którzy wykorzystując ufność i oddanie zwierząt, sprowadzają je do swych domostw, karmią, otaczają opieką, by potem je zjeść... Brzmi to okrutnie, ale czy tak nie jest?

Każdy powinien się nad tym zastanowić, bo ani zabijanie ich, ani konsumpcja potraw przyrządzonych ze zwierząt, ani też brak szacunku do przyrody nie wychodzi nikomu z nas na zdrowie.

Nasze zdrowie to poszanowanie natury i życia zwierząt
Jak grzyby po deszczu mnożą się coraz liczniejsze choroby nieuleczalne, cywilizacyjne i tragiczne w skutkach, powodowane głównie spożywaniem pokarmów nieodpowiednich dla człowieka. A przecież można by ich uniknąć. Nie spożywając produktów pochodzenia zwierzęcego można wyjść z wielu chorób. Nawet odstawiając w niedługim czasie leki, które nie dość, że powodują liczne skutki uboczne, to jeszcze wyciągają ostatnie grosze z kieszeni. A czas poświęcony na pilnowanie godzin przyjmowania leków, wystawanie w kolejkach do lekarzy i w aptekach można by przeznaczyć na inne cele. Odżywiając się tylko tym, co daje nam matka – ziemia, można zachować również doskonałe zdrowie do późnej starości. A nawet lepsze, niż spożywając dania pochodzenia zwierzęcego.

Jeśli chcemy być zdrowi i zachować dobrą kondycję, sami jesteśmy w stanie o to się zatroszczyć. Mamy wybór i duży wpływ na własne życie. A jak to zrobić, nasz rozum sam nam to podpowie. Jestem przekonana, że im bardziej przestajemy szanować prawa natury i życie zwierząt, tym bardziej odbija się to na naszym życiu i zdrowiu. Nieuszanowanie życia innych stworzeń to również brak poszanowania życia własnego.

Nie musimy poddawać się ogólnemu schematowi życia. Tylko od nas zależy, jak się odżywiamy. Mamy możliwość korzystania z takich produktów, które nam służą i nie zatruwają powoli naszego organizmu. A zmieniając sposób żywienia nie ryzykujemy ani głodem, ani własnym zdrowiem. Przeciwnie. Nie musimy również skazywać na śmierć żadnego zwierzęcia, by nie być głodnym ani ilościowo, ani też jakościowo. Nie musimy także kupować ze „ślepą wiarą” wszystkiego, co oferuje nam przemysł spożywczy. Przechodząc na zdrowe odżywianie chronimy nie tylko swoje zdrowie, ale też środowisko, w którym żyjemy.

Gdy postanowiłam odżywiać się zgodnie z naturą...
Kiedy poznałam prawdę o zasadach zdrowego odżywiania i nabrałam pewności, że jest to najlepsza droga do odzyskania zdrowia, stanęłam przed dylematem: jak przyrządzać posiłki, by były podobne w smaku do tradycyjnych. Jednocześnie nie zmieniając dotychczasowych umiejętności kulinarnych. Zastanawiałam się jak je przyrządzać, by nikt z domowników nie odczuł „wielkiej rewolucji” w kuchni i wszystko smakowało tak samo jak dotychczas. A przynajmniej podobnie.

Początkowo korzystałam z poradników kulinarnych wegetariańskich i makrobiotycznych. Jakoś mi to nie wychodziło, bo smak już nie ten i nie to danie, a i nie wszystkie składniki można było zdobyć. Na domiar złego, te wszystkie poradniki przeszkadzały mi w kuchni. Denerwowało mnie też ciągłe wyliczanie, ile czego mam włożyć do garnka i w jakiej ilości dołożyć innych składników, by przyrządzić potrawę. To zniechęcało. Postanowiłam więc, że będę gotować tak samo, tylko zastąpię dania sporządzane z mięsa - warzywami, grzybami i zbożem. A przyprawiać będę ziołami takimi samymi, jakie występują w „Wegecie”, czy „Jarzynce”. Ale każde z osobna, bez „poprawiaczy smaku”.

Należało koniecznie ominąć polepszacze smakowe, zatruwające nasz organizm i niekorzystnie wpływające na funkcje mózgu i układ nerwowy. Należało także wyeliminować ze swego menu wszelkie dodatki, niekorzystnie działające na nasze zdrowie takie jak: mięso, mleko, sery, śmietanę, masło, konserwanty itp. Okazało się, że wcale to nie jest trudne. Trochę wyobraźni i… sprawa jest prosta.

Robiąc zakupy należy sprawdzać na opakowaniu skład każdego produktu. Może na początku sprawia to trochę trudności, ale szybko wchodzi w nawyk i na pewno się opłaca. W końcu to my płacimy za towar i ma on nam służyć. Nie musimy płacić nikomu za jego produkcję tylko dlatego, że stoi na półce sklepowej.

Muszę dodać, że niektóre produkty nie mają podanego dokładnego składu na opakowaniu. Spotkałam się kilkakrotnie z tym, że na etykiecie nie było napisane, że produkt zawiera glutaminian sodu lub kwasek cytrynowy. Ale po spróbowaniu wyczuwałam delikatny posmak polepszacza smakowego lub kryształki kwasku cytrynowego. Na przykład: bulion wegetariański czy czerwony barszczyk wegetariański w słoiczkach. Jest tylko napisane: przyprawy, a nie są wyszczególnione. Lepiej nie kupować takich, bo przeważnie zawierają polepszacz.

Spotkałam się nie tylko z takim przypadkiem. Czasem na opakowaniach przypraw (kupowanych zwłaszcza w torebkach foliowych) nie jest podany skład w ogóle, a sprzedawcy nie zawsze wiedzą, co wchodzi w skład tych ziół. Często twierdzą, że nie ma w nich żadnych dodatków, a jednak jest tam zawarty ulepszacz smakowy. Mleko w proszku natomiast spotkałam w takich produktach, w których nie powinno go być, np. w ćwikle z chrzanem.

W sklepach ze zdrową żywnością można zakupić gotowe produkty typu: pasztety, kiełbaski wegetariańskie, kotlety z sejtanu czy soczewicy lub soi, gotowe gulasze, itp. Te prawie zawsze zawierają polepszacze smakowe /glutaminian/. Na początku spożywania takich „poprawionych smakowo potraw” skutków niekorzystnych nie odczujemy. Po jakimś dopiero czasie, po kilku tygodniach, nawet miesiącach, zaczynamy odczuwać różne dolegliwości, ale nie będziemy ich kojarzyć z jedzeniem produktów „ulepszonych”.

Zresztą, czy musimy szukać zamienników wędlin i mięsa w jarskim żywieniu? Można się obyć bez nich. Tyle jest innych wartościowych i smacznych dań. W sprzedaży są również kostki sojowe i granulaty, które niewątpliwie urozmaicają nasze dania i co również dość ważne – zastępują dania mięsne, do których wiele osób jest przyzwyczajonych. W smaku są podobne. Uważam jednak, że nie należy ich używać zbyt często. Zawierają dużą ilość białka, nawet więcej niż mięso. Chodzi o to, by zbyt wiele białka organizmowi nie dostarczać. Ale czasem, używając ich jako dodatku myślę, że nie ma niebezpieczeństwa. Lepiej jeść białko roślinne niż zwierzęce. Również należy wybierać produkty z ziaren nie modyfikowanych genetycznie i bez polepszaczy smaku. Dla własnego dobra. Jak dotąd, sprawdzają się pod tym względem produkty firmy „Polgrunt” i „Sante”. Możliwe, że są również inne firmy zwracające uwagę na to, z jakiego ziarna są produkowane ich przetwory. Na opakowaniach powinna być informacja, z jakich ziaren są wyprodukowane. Trzeba pamiętać również o napojach, w których są przeróżne barwniki i słodziki zastępujące cukier. Aspartam i inne tego typu zamienniki cukru nie są korzystne dla zdrowia. Nawet wręcz szkodliwe. Warto więc sprawdzać, sprawdzać i jeszcze raz sprawdzać.

Co i jak powinniśmy jadać?
Najzdrowiej byłoby jadać wszystko osobno, zgodnie zasadą: każdy produkt wymaga innych soków trawiennych. Jednak przyzwyczajeni jesteśmy do różnych smaków i dań. I ani my, ani nasi domownicy, nie zawsze chcieliby odżywiać się w taki sposób. Niechętnie rezygnuje się ze swych ulubionych dań i przyzwyczajeń smakowych. Sama miałam z tym problem, więc starałam się tak przyrządzać potrawy, by smakiem i wyglądem nie odbiegały od tradycyjnych. Na początku wydawało się to trudne, ale… tylko się wydawało.

Najważniejsze w odżywianiu są dania surowe. One najwięcej dostarczają nam wszelkich witamin i biopierwiastków. Podczas gotowania, smażenia czy duszenia spora ich część ginie i trzeba zjeść dużo więcej, by zaspokoić potrzeby organizmu. Wówczas odczuwamy głód, nie ilościowy, lecz jakościowy, mylony z głodem prawdziwym. I choć zjadamy dużo, to wciąż odczuwamy apetyt, bo nie dostarczamy naszemu ciału dostatecznej ich ilości.

Ważne jest picie czystej niegazowanej wody. Nie każdemu taka woda smakuje, ale można się przyzwyczaić. Później okazuje się, że jest niezastąpiona. Czysta woda najlepiej zaspokaja pragnienie, „przepłukuje” organizm, który właśnie jej najbardziej potrzebuje w czystej postaci.

Przyjęłam zasadę, że najpierw jadam potrawy przyrządzane na surowo. Mogą to być owoce lub surówki. Najlepiej zjeść ich tyle, by zaspokoić głód. Potem dopiero uzupełnić posiłek daniami gotowanymi, duszonymi i smażonymi.

Po zjedzeniu surówki lub owoców powinno się odczekać jakiś czas, może ok. pół godziny. Potem można zjeść zupę lub drugie danie. Do każdej potrawy dodaję zawsze dużo zielonej pietruszki, zawierającej sporo witaminy C, wapnia, kwasu foliowego. Ewentualnie szczypiorku, koperku lub kiełków. Jeśli np. zimą, trudno jest o świeżą zieleninę, można ją zastąpić suszoną. Jednak świeżą można hodować w domu na parapecie. Albo używać dużo kiełków. Kiełki wysiewam w kiełkownicy składającej się z czterech pojemników. Trzy przeznaczone są do wysiewania ziaren. Ostatni - do zbierania wody spływającej z podlewania kiełków. Tę wodę można wykorzystać do podlewania kwiatków. Taką kiełkownicę można zakupić w sklepach ze zdrową żywnością. Warto w okresie zimowym siać rzeżuchę. A uprawiać ją można na kawałku waty czy ligniny, ale najlepiej jest korzystać z kiełkownicy. O dawna wiadomo, że posiada wiele cennych składników korzystnych dla naszego organizmu. Polecana jest reumatykom, cukrzykom, na schorzenia dermatologiczne, w okresie wczesnowiosennym w celu oczyszczenia organizmu oraz wzbogacenia go witaminami i solami mineralnymi. Zawiera dużo wapnia i magnezu, siarkę i chrom. Dużo witaminy C, A, B, PP, K i E, a także żelazo. Ma właściwości oczyszczające krew, obniżające poziom cukru, moczopędne.

W sklepach ze zdrową żywnością można kupić różne ziarna do kiełkowania. Świetnie smakują kiełki rzodkiewki, a są takie same w smaku jak jej korzeń. Kiełki lucerny, brokułów, słonecznika też smakują świetnie. Można je kłaść na kanapki, dodawać do surówek, zup, ziemniaków, kotlecików jarskich, pasztetów.

Ogólne zalecenia dr Bernarda Jensena
„Jedna z zasad żywienia mówi, że na nasze codzienne pożywienie powinno składać się 60% jarzyn, 20% owoców i 10% produktów białkowych. Białko jest bardzo ważne, służy bowiem nie tylko do odbudowy nowych i naprawy starych tkanek, ale do utrzymania właściwej proporcji 20% składników pokarmowych o odczynie kwaśnym i 80% o odczynie zasadowym we krwi. Toteż bez względu na to czy jesteśmy wegetarianami, czy nie, powinniśmy zachować zasadę odpowiednich proporcji składników odżywczych”.

„Smażenie i pieczenie na tłuszczu w ogóle niszczy lecytynę, toteż przyrządzone w ten sposób potrawy podnoszą poziom cholesterolu we krwi”.

Wysoka temperatura niszczy lecytynę także w olejach. Wniosek taki, że najlepiej spożywać pokarmy „duszone” na wodzie, a olej dodać po uduszeniu warzyw lub pod koniec. Nie zawsze da się tak zrobić, np. gdy najpierw trzeba podsmażyć cebulę. Można więc użyć trochę oleju w tym celu, a drugą jego część dodać już na końcu.

„Doskonałym dodatkowym źródłem białka są orzechy i pestki… To samo można powiedzieć o zbożach i roślinach strączkowych”.

„Jeśli stwierdzicie u siebie stwardnienie tętnic albo zwyrodnienia kostno-stawowe, powinniście pić przez pewien czas, 6-12 miesięcy, wodę destylowaną. Później wodę przepuszczoną przez filtr osmotyczny. Polecam używanie wody destylowanej w stanach schorzeń zaawansowanych, kiedy w organizmie są obecne złogi i stwardnienia wapniowe. Potem przejdźcie na wodę filtrowaną lub dobrą wodę z górskich źródeł. Świeża czysta woda jest niezbędna, jeśli chce się utrzymać dobre funkcjonowanie nerek jako kanału wydalania”.

„Nie należy dopuszczać do przegotowywania potraw”.

„Najlepiej wypić przed śniadaniem 2-3 szklanek wody destylowanej albo przepuszczonej przez filtr osmotyczny. Pomaga to oczyścić pęcherz moczowy i nerki.Unikam picia rankiem soków cytrusowych, ponieważ działają kwasotwórczo, Pamiętajcie, że owoce cytrusowe wzmagają wydzielanie kwasów, podczas gdy soki warzywne usuwają go z organizmu”.

Dr Jensen pisze w swej książce, że o godzinie 10 dobrze jest wypić filiżankę wywaru z obierzyn ziemniaków lub wywaru odżywczego, filiżankę herbatki ziołowej lub soku owocowego. Można je również pić przy głównym posiłku lub miedzy posiłkami.

WYWAR Z OBIERZYN ZIEMNIAKÓW
„Zalać grube obierki z dwóch dużych ziemniaków 3 szklankami wrzątku i gotować 15 min. na małym ogniu. Odcedzić i wypić sam wywar; pierwszy miesiąc pić dwie szklanki dziennie, przez następne 2 miesiące po 1-ej szklance dziennie”.

WYWAR ODŻYWCZY
„2 szklanki obierzyn z ziemniaków, 2 szklanki naci z marchwi, ½ łyżeczki przyprawy warzywnej w proszku, 3 szklanki pokrojonego selera, 2 szklanki liści selera, średniej wielkości cebula (kto lubi) do smaku. Warzywa, zieleninę rozdrobnić, zalać 2 litrami wody, gotować powoli przez 20 min. na małym ogniu. Odcedzić i pić wywar 2 szklanki dziennie. Dla wzbogacenia wywaru w witaminy z grupy B i krzem, można przed zagotowaniem lub po odcedzeniu dodać łyżeczkę lub łyżkę stołową otrąb ryżowych”.

„Sód jest materiałem chemicznym, który neutralizuje powstające w organizmie kwasy. To właśnie sodowi ciało nasze zawdzięcza, przynajmniej w zakresie stawów, swą gibkość, zwinność, elastyczność i ruchliwość. Sód jest bardzo ważnym elementem naszego organizmu,…Przy czym, jak już wspomniałem, nie chodzi mi o sód w postaci zwykłej soli kuchennej, ale o sód, który organizm przyswaja drogą naturalną z pożywienia”.

„Do najbogatszych pod względem zawartości sodu roślin należą ketmia i seler”.

Również do najbogatszych w sód artykułów spożywczych wg dr. Jensena zalicza się: Ananasy, arbuzy, dynię, owoce granatu, gruszki, kabaczki, boćwinę szerokoogonkową, kapustę chińską, ketmię jadalną (piżmian), maliny, melony, pory, ryż brązowy niełuskany, truskawki, serwatkę. Szczególnie poleca figi, truskawki w pełni dojrzałe i wszystkie owoce świeże i dojrzałe. Nie zaleca natomiast rabarbaru, żurawin i śliwek, zbyt dużo boćwiny i gotowanego szpinaku ze względu na dużą zawartość kwasu szczawiowego.

„Stosowanie leków może chwilowo usunąć objawy choroby, ale tylko pożywienie jest w stanie przebudować organizm tak, by mógł pozbyć się przyczyny dolegliwości. Nowa tkanka może najłatwiej powstać za pomocą odpowiednich środków odżywczych”.

Dr Jensen zaleca pić mieszankę soku z marchwi, selera, pietruszki i buraczków w proporcji:

1/2 soku z marchwi,
1/4 soku z selera,
1/8 soku z pietruszki,
1/8 soku z buraczka.

Dodałabym jeszcze, że warto pić różne herbatki ziołowe, a w razie choroby popijać ziołowe napary zgodnie z ich przeznaczeniem. Nie brakuje takich herbat w aptekach i sklepach zielarskich. Są także gotowe zestawy ziół na różne schorzenia.

O surówkach
Surówki można robić niemal ze wszystkiego. Z „włoszczyzny”, kapusty, kalafiora, brukselki, kabaczka, dyni, rzodkiewki i wszelkich innych warzyw. Można je różnie komponować, tak jak nam podpowiada wyobraźnia. Można też dodać pieczarkę surową. Jest to jedyny grzyb, który jada się na surowo i nie zaszkodzi nawet dziecku. Każdą surówkę warto posypać sporą ilością drobno posiekanej pietruszki, koperku, czy świeżych ziół wyhodowanych w domu. Natomiast kiełki dodawane do surówek podnoszą jej wartość, uzupełniają witaminy i mikroelementy, zwłaszcza w okresie zimowym. Do surówek można dodawać trochę gotowanych ziaren fasoli, soczewicy, cieciorki, grochu. Można także dodawać orzechy i migdały. Nie musimy przyprawiać surówek natychmiast, chyba że chcemy je skonsumować od razu. Lepiej zrobić sos i polać nim surówkę przed zjedzeniem.

Sos do surówek:
¼ szkl oleju /najlepiej tłoczony na zimno/, wody przegotowanej o połowę mniej niż oleju, 1 ząbek czosnku, sok z połówki niewielkiej cytryny, sól, pieprz ziołowy lub prawdziwy, lubczyk sproszkowany /najlepiej korzeń zmielony/ ewentualnie zioła, np. prowansalskie, majeranek, bazylia, oregano, kminek… W zależności od własnych upodobań smakowych. Olej i wodę wymieszać, dodać zmiażdżony ząbek czosnku, sok z cytryny, pieprz i sól w takiej ilości, by sos miał smak intensywny. Jeśli będzie za słaby, to „rozejdzie” się po surówce i nie nada odpowiedniego smaku. Sos do surówek nie musi być z czosnkiem. Nie wszyscy lubią ten smak. Można więc zrobić taki sos tylko z ziołami.

Surówki i dania z dzikich roślin 
Świetnie smakują zwłaszcza w okresie letnim surówki z dodatkiem świeżej mięty. A nie brakuje jej na łące. Z czosnkowym sosem bardzo smaczna jest surówka z angeliki (arcydzięgiel litwor - archangelica), aromatyczne zioło, rosnące dziko na podmokłych terenach, nad brzegiem wód, w parkach i opuszczonych ogrodach. Zbiera się młodziutkie, lekko błyszczące rozetki, jasnozielone, starsze już nie są wskazane. Chociaż… jest to dość znane ziele we Francji, gdzie wykorzystuje się całą roślinkę i sporządza się z niej konfitury i „jarzynkę”. Zmiażdżone nasiona arcydzięgla są wykorzystywane do deserów mlecznych. Natomiast suszone mielone korzenie dodaje się do ciastek, sosów, likierów i potraw z ryb. Te rozetki przyprawione sosem czosnkowym świetnie smakują, mają aromat i smak niepowtarzalny. Można je także dodawać do innych surówek. Po za tym arcydzięgiel ma właściwości wzmacniające układ immunologiczny, odtruwające, przeciwbólowe i bakteriobójcze. Kiedyś, gdy zbierałam go w parku, daleko położonym od centrum miasta pewien pan powiedział mi, że zbierał to ziele dla swych królików.

Tak samo jest z pokrzywą, którą można wykorzystać do sałatek, a jak niektórzy pamiętają, w dużej ilości dodawało się ją drobno posiekaną do karmy dla drobiu. Po to by kurczaki dobrze rosły i nie chorowały. Jakie są właściwości pokrzywy wszyscy chyba wiedzą. My stosujemy ją przeważnie jako zioło lecznicze. Czemu więc nie wprowadzić jej do codziennego jadłospisu, by podobnie jak drób, nasze dzieci rosły zdrowo a nam choroby nie dokuczały? Choćby jako dodatek do sałatek, kanapek itp.

Czasem myślę, że ludzie są skłonni bardziej dbać o zdrowie swojego inwentarza niż o swoje własne. Doskonale wiedzą, jak zadbać o zdrowie swoich zwierząt przeznaczonych na chów i konsumpcję, ale niewiele wiedzą o tym, jak zadbać o własne. Przy okazji chciałabym dodać, że sok ze świeżej pokrzywy znakomicie leczy niedokrwistość. Moja synowa miała częste krwotoki z nosa i zaniżony poziom żelaza we krwi. Mówiła, że to rodzinne, bo jej mama np. też ma taki problem. Powiedziałam jej, że można spróbować ze świeżym sokiem z pokrzywy. Więc nazbierała pokrzywy ile się dało /nie był to nawet okres zalecany do zbioru/, wrzuciliśmy ją do miksera razem z łodygami, tylko pokrojonymi, z niewielką ilością wody. Po zmiksowaniu powstał dość gęsty płyn, który przecedziliśmy, a ona piła go ok. dwóch łyżek dziennie. Później okazało się, że od dawna nie miała tak dobrych wyników badań krwi. Krwotoki też ustały.

Mało, kto wie, że można jadać liście i korzeń łopianu. Młode liście można przyrządzać jak szpinak, a młody korzeń dusić z jarzynami. Łodygi natomiast spożywać podobnie jak szparagi. W liście chrzanu i winogron można zawijać gołąbki. Liście podbiału dodaje się do surówek lub smaży w cieście na głębokim tłuszczu. Popularny oset też ma zastosowanie w kuchni. Z młodych łodyżek po blanszowaniu przyrządza się surówki, a ze świeżych liści – herbatkę, która działa leczniczo na układ moczowy. A pospolita „babka”? Znamy ją głównie jako świetny opatrunek na rany i ukąszenia komarów. Jej młodych listków natomiast z powodzeniem można używać do surówek i sałatek oraz do smażenia w cieście. Zawiera, oprócz innych cennych pierwiastków, sporo cynku, stąd jej silne właściwości lecznicze. Polecam książkę „Pokochajmy zielsko – zapomniane zioła w naszej kuchni” Hanny Szymanderskiej. Autorka opisuje tu wiele roślin dziko rosnących, którymi odżywiali się nasi przodkowie. Zresztą jeszcze nie tak dawno. Pamiętam sama, jak moja ciotka chodziła na łąkę zbierać lebiodę i przyrządzała z niej świetne dania. Jeszcze jako dziecko też chodziłam na łąkę po szczaw, zbierałam głóg. Jest to książka warta poznania. Autorka podaje, jakie rośliny można jadać, do czego je wykorzystać i jakie mają wartości. Podaje również przepisy na sporządzanie dań z dzikich roślin. Chociaż są tam też przepisy na dania mięsne z dodatkiem dzikich roślin, to i weganie też mogą, zmieniając przepis, coś dla siebie stworzyć.

Potrawy gotowane
Zupy gotuję na wodzie z dodatkiem oleju i ziół, dodając na koniec duże ilości zielonej pietruszki, koperku, szczypiorku, kiełków czy innych świeżych ziół. Takie zupy są o wiele zdrowsze, świetnie zaspokajają apetyt i potrzeby organizmu. Nie trzeba dodawać żadnych „wkładek” w postaci kawałka mięsa, czy kości, nawet kostki bulionowej czy kostki rosołowej, by zupa smakowała. Jeśli chcemy jeść zdrowo, to trzeba te „wkładki” wyeliminować. A takie zupy też smakują świetnie. Drugie dania to kasze, makarony lub ziemniaki polane niewielką ilością oleju i tylko z surówką. Ewentualnie z kotlecikiem jarskim, sosem warzywnym, kapustą gotowaną (ale bez dodatków mięsa); kapustą z grzybkami lub warzywami albo samą kapustą, zasmażaną na oleju. Kasze i ziemniaki można zjeść z duszoną cebulką, z gotowanymi i zasmażonymi buraczkami lub marchewką z groszkiem. I nie potrzebny jest tu mięsny dodatek w postaci steku, czy kotleta.

Wyeliminowałam wszelkie tłuszcze zwierzęce (masło też) i zastąpiłam olejami. Oleje najlepiej stosować tłoczone na zimno. Wszelkie zasmażki robię na oleju, nigdy na smalcu czy maśle. Zwłaszcza masło smażone jest bardzo trudno trawione. Kotleciki przyrządzam z warzyw i grzybków albo samych warzyw. Można je też zrobić z kaszy jęczmiennej z dodatkiem warzyw lub grzybów albo nawet samej. A w smaku przypominają kotlet rybny.

Świetnie smakują smażone warzywa jako dodatek do ziemniaków lub kasz. Smażone na oleju, nawet bez ziół, tylko posolone. A jeszcze jak się doda trochę cebulki lub pora, czy pomidora, to sam smak… Por smażony w kawałkach jest fantastycznym dodatkiem, zamiast np. kotleta. Albo kalafior, włoska kapusta czy brokuł gotowany i ewentualnie polany bułeczką tartą podsmażoną na oleju. Wodę po gotowaniu kalafiora czy brokułów i innych warzyw można zostawić i wykorzystać do gotowania zup. Do ziemniaków lub kaszy robię sos np. grzybowy, chrzanowy, jarzynowy itp. Ale można jeść także bez sosów polane olejem jadalnym, ewentualnie olejem z podsmażoną cebulką i posypane obficie koperkiem lub pietruszką zieloną. Drugie dania nie są konieczne. Jeśli zaspokoimy potrzebę organizmu najpierw surowym jedzeniem to zupa na ogół wystarcza. Może na początku stosowania takiego menu będzie to dla niektórych za mało, ale po pewnym czasie, gdy już się uzupełni niedobory witaminowo - mikroelementowe, organizm sam się przestawia i nie odczuwa się niedosytu. Można też zamiast zupy zjeść tylko drugie danie. Ale jeśli ktoś uważa, że i zupa i drugie danie jest niezbędne, to można i tak. Świetne są jako desery lub przekąski sałatki owocowe. Lody owocowe w postaci zmiksowanych owoców i zamrożonych także mogą być deserem lub podwieczorkiem. Dodając do nich jeszcze kawałki owoców, orzechy lub inne ziarna powstaje świetna „melba” z naturalnych składników. Najlepiej jednak jadać je osobno. Jest dużo możliwości. Wymyślając własne potrawy mamy duże pole do popisu.

Dlaczego mleko i jego przetwory nie służą zdrowiu?
No właśnie. Jak to z tym mlekiem jest? „Pij mleko, będziesz wielki”, czy „Pij mleko, będziesz kaleką”? Z jednej strony lekarze, media, przemysł spożywczy zachęcają nas do spożywania wszelkiego rodzaju produktów mlecznych. A to ze względu na wapń, bo grozi osteoporoza, a to ze względu na żywe kultury bakterii w jogurtach, a to ze względu na walory smakowe. Ale głównie chodzi o zysk ze sprzedaży tych produktów. Pierwszym alergenem w życiu człowieka jest zazwyczaj mleko krowie. Wiele dzieci jest na składniki mleka uczulonych. Dorośli też. Nie każdy może je spożywać.

A jakie korzyści zdrowotne z jego picia płyną? Czy w ogóle te korzyści są? Zdania są bardzo różne. Jak wiadomo, każde mleko jest przeznaczone dla potomstwa swojego gatunku. Mleko ludzkie różni się znacznie składem od mleka zwierząt. Zawiera dużo mniej białka, hormonów, soli, ale o wiele więcej lecytyny niż mleko krowie. A lecytyna jest konieczna dla szybko rozwijającego się mózgu człowieka. Brak lecytyny natomiast nie sprzyja rozwojowi umysłu. Tego składnika nie dostarczy człowiekowi w dostatecznej ilości mleko zwierzęce.

Spożywanie mleka krowiego ze względu na większą zawartość hormonów wzrostu może spowodować zaburzenia hormonalne u człowieka. I często powoduje. Hormony zawarte w mleku krowim mogą być także przyczyną powstawania komórek rakowych. Myślę, że nie trzeba obawiać się o niedobory wapnia z powodu nie picia mleka. Wapń występuje we wszystkich roślinach, zwłaszcza zielonych. Także orzechach, nasionach, ziarnach i owocach. Dużo więcej wapnia niż w mleku krowim zawiera ziarno sezamowe. Kasza jaglana, włoska kapusta, jarmuż i brokuły też mają go pod dostatkiem. Zielona pietruszka także zawiera duże ilości wapnia. W dodatku wapń pochodzenia roślinnego jest łatwo i w pełni przyswajany przez organizm w przeciwieństwie do wapnia z mleka. Spożywając natomiast produkty zakwaszające, organizm pozbywa się wapnia, ponieważ jest zużywany właśnie w celu odkwaszenia organizmu. Jedzenie takich pokarmów przyczynia się więc do powstawania osteoporozy. A mleko też jest kwasotwórcze. Powoduje zaśluzowanie organizmu, co ujawnia się np. w katarach czy zapaleniach oskrzeli. Polecam książkę „Mleko, cichy morderca” dr Kishare Sharama, z której można dowiedzieć się jak działa na nasz organizm mleko i jego przetwory. Także do czytania wszelkich artykułów na jego temat. Ale nie tylko tych, które mówią tylko o jego korzyściach, a nic o tej gorszej stronie jego spożywania.

Coraz częściej pisze się oficjalnie o niekorzyściach płynących ze spożywania mleka. Coraz częściej także laryngolodzy zalecają odstąpienie od podawania dzieciom i dorosłym produktów mlecznych z powodu uczuleń i schorzeń górnych dróg oddechowych.

A co z jelitami? Często po spożyciu mleka lub jego przetworów większość ludzi ma „rewolucje żołądkowo-jelitowe”. O czymś to świadczy…

W 2003 r. pojawiły się w gazetach artykuły („Kulisy” z 16 października i „Angora” z 26 października) mówiące o skutkach jego spożywania. Wypowiadają się tu lekarze. Przestrzegają przed nadmiernym spożywaniem przetworów mlecznych, a nawet odwodzą od tego. Wskazują, że spożywanie mleka powoduje choroby oczu, uszu, gardła, płuc, narządów wewnętrznych, układu rozrodczego stawów, wywołuje chroniczny katar, astmę, miażdżycę, choroby trzustki, serca i wątroby, bezpłodność i nowotwory. Zatem wniosek taki, że nasz organizm ma mniej korzyści niż szkód z takiego pożywienia. Przemawia za tym wiele argumentów, a moje doświadczenia utwierdziły mnie w tym przekonaniu. A jak to jest naprawdę z „produkowaniem mleka” przez krowy? Czy krowa daje mleko przez całe swoje życie? Nie!

Przeważnie każdy jest przekonany, że krowa produkuje mleko na okrągło. Nie jest to prawdą. Krowa produkuje je tylko w okresie laktacji dla swych cielaczków. Tak jak każdy ssak. Ale człowiek, by mieć mleko dla własnych korzyści, po kilku dniach odbiera krowie potomka i wysyła go do rzeźni z przeznaczeniem na cielęcinę. Po to, by ludzkie dzieci mogły jeść delikatne mięso i pić mleko! Potem ponownie zaciela się krowę i znowu odbiera matce cielaka, i tak w kółko. A więc produkcja mleka okupiona jest krowim cierpieniem z powodu straty swojego „maleństwa” i jego śmiercią…

Żadnych produktów mlecznych nie spożywam od dawna. Odczułam znaczną poprawę swojego zdrowia po wykluczeniu go ze swego menu, więc nie korzystam z jego „dobrodziejstw”. Na zdrowiu nie straciłam. Przeciwnie, zyskałam. Od wielu osób również słyszałam, że po odstawieniu produktów nabiałowych stan ich zdrowia i samopoczucie uległo dużej poprawie.

Lidia Aleksandra Szadkowska