niedziela, 21 września 2025

Otyłość nie wynika z braku samodyscypliny - to poważna choroba, która niesie ze sobą kilkaset różnych powikłań


Otyłość nie wynika z braku samodyscypliny czy lenistwa. To poważna choroba, która niesie ze sobą około 200 różnych powikłań. 


Otyłość to poważna choroba, a nie po prostu efekt braku samodyscypliny, jak mniemają niektórzy. Fot. Pixabay. 

 

"Walka z otyłością wymaga nie tylko wprowadzenia zmian w stylu życia i sposobie odżywiania, ale przede wszystkim zrozumienia, że jest to choroba zarówno o podłożu fizycznym, jak i psychicznym" – podkreśla psycholog Adrianna Sobol. Niestety często to schorzenie jest postrzegane jako wynik braku dyscypliny, nieprawidłowej diety lub lenistwa, co jest błędnym i krzywdzącym stereotypem. W rzeczywistości otyłość jest bowiem poważną chorobą, która niesie ze sobą wiele powikłań zdrowotnych i wymaga kompleksowego podejścia. Kluczowymi elementami, które mogą się przyczynić do skuteczniejszego leczenia i poprawy jakości funkcjonowania pacjentów, jest wsparcie emocjonalne oraz zwiększenie dostępności do specjalistów.

O otyłości mówimy wtedy, gdy poziom tkanki tłuszczowej przekracza 30 proc. prawidłowej masy ciała u kobiet, a 25 proc. u mężczyzn. Do jej rozpoznania można również wykorzystać wskaźnik BMI (Body Mass Index). Aby go obliczyć, należy posłużyć się następującym wzorem: masa ciała (w kg): wzrost² (w metrach do kwadratu). Im wyższy jest wskaźnik BMI, tym większe ryzyko wystąpienia powikłań. Obecnie 21 proc. dorosłych Polek i Polaków choruje na otyłość, dlatego też niezwykle istotne jest obalanie mitów dotyczących tego schorzenia.

"Choroba otyłościowa jest trochę długodystansowym biegiem z przeszkodami. Tą przeszkodą i właściwie barierą, która pojawia się jako pierwsza, jest w ogóle kwestia zrozumienia, że otyłość jest chorobą. Niestety w dzisiejszych czasach wciąż mierzymy się z różnymi stereotypami, a w kierunku pacjentów padają rady: jedz mniej, więcej się ruszaj. W tym przede wszystkim obwiniamy pacjenta, że to przez niego, że on nie chce, że jest leniwy, bo je za dużo chipsów i pączków, dlatego mierzy się z otyłością. W ogóle nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że to jest bardzo poważna choroba śmiertelna, która niesie 200 różnych powikłań"mówi Adrianna Sobol, psycholog, ambasadorka kampanii „Porozmawiajmy szczerze o otyłości”.

Do najczęstszych konsekwencji otyłości zalicza się cukrzycę typu 2, nadciśnienie tętnicze, dnę moczanową, choroby nerek i dróg moczowych. Osoby z nadmiernym BMI narażone są też na dyslipidemię, zakrzepicę żył głębokich, stłuszczenie wątroby, kamicę żółciową, chorobę zwyrodnieniową stawów, a nawet rozwój kilkunastu rodzajów nowotworów. Brak zrozumienia natury tej choroby powoduje, że pacjenci spotykają się z niepotrzebnym osądem i brakiem wsparcia, co może jeszcze pogłębiać ich problem i utrudniać proces leczenia.

"Obserwujemy, że pacjenci z chorobą otyłościową mierzą się także z różnymi zaburzeniami emocjonalnymi, takimi jak depresja, lęk. Często te osoby mają ogromny problem z poczuciem własnej wartości, niejednokrotnie zamykają się w czterech ścianach ze względu na wstyd i na strach przed odrzuceniem. Wielu pacjentów bardzo wstydzi się sięgnąć po pomoc"mówi Adrianna Sobol.

To z kolei pogłębia ich izolację i utrudnia podjęcie działań zmierzających do poprawy stanu zdrowia. Dlatego też do walki z chorobą otyłościową potrzebne jest odpowiednie nastawienie psychiczne. Chorzy muszą próbować pozbyć się kompleksów i zaakceptować swój wygląd, a także nastawić się na długą i ciężką walkę z tym schorzeniem. Bez wsparcia emocjonalnego i odpowiedniej motywacji proces powrotu do zdrowia może się wydłużać lub nawet się nie powieść. Dlatego też rola psychologa i profesjonalnego wsparcia jest nieoceniona na każdym etapie terapii.

"Jeśli chodzi o aspekty emocjonalne, to psychika tutaj odgrywa znaczącą rolę, bo ona może być czynnikiem zwiększającym ryzyko wystąpienia choroby otyłościowej, może być też jej konsekwencją, a jednocześnie stanowi kluczowy czynnik w utrzymaniu pacjenta w remisji tego schorzenia. To są bardzo różne kwestie. Poza tym nieleczona choroba otyłościowa daje bardzo dużo różnych powikłań i po prostu uniemożliwia pacjentowi normalne funkcjonowanie, więc tutaj rola psychologa we wsparciu, w zrozumieniu choroby i w przejściu przez cały proces leczenia ma bezcenne znaczenie" podkreśla Adrianna Sobol.

Ambasadorka kampanii „Porozmawiajmy szczerze o otyłości” zauważa, że sektor ochrony zdrowia dopiero zaczyna dostrzegać problem otyłości i potrzeba jeszcze sporo czasu, by pacjenci byli traktowani z należytą uwagą, co miałoby komfortowy wpływ na ich psychikę.

"Mam takie poczucie, że sektor ochrony zdrowia na ten moment w ogóle zwrócił uwagę, że choroba otyłościowa jest chorobą i że należy się nią zająć, ale na razie raczkujemy w tym temacie. Co prawda o tych aspektach emocjonalnych teoretycznie się mówi, ale w praktyce jest bardzo mało dostępu do wsparcia psychologicznego dla pacjentów mierzących się z otyłością, w związku z tym jeszcze długa droga przed nami. A zapominamy o tym, że to wszystko bardzo mocno się ze sobą łączy, bo jeśli nie zadbamy o stan emocjonalny pacjenta w trakcie leczenia choroby otyłościowej, to ten proces po prostu może się nie udać w dłuższej perspektywie"mówi ekspertka.

Niestety długość oczekiwania na konsultacje psychologiczne oraz brak dostępności specjalistów stanowią poważne wyzwanie, które musi zostać rozwiązane, aby terapia była skuteczniejsza.

"Ja mam wrażenie, że teraz jesteśmy na etapie psychoedukacji i w ogóle uświadamiania pacjentowi, że powinien i może prosić o pomoc, bo bardzo ważne jest wsparcie. Ale czas oczekiwania i w ogóle dostępność, ogólnie mówiąc, do konsultacji psychologicznych są bardzo trudne i bardzo długie, często trwające latami" dodaje Adrianna Sobol.

„Porozmawiajmy szczerze o otyłości” to ogólnopolska kampania edukacyjna, którą Novo Nordisk Pharma Sp. z o.o. realizuje od 2020 roku. Jej głównym celem jest zwiększenie świadomości społecznej na temat otyłości jako przewlekłej choroby wymagającej leczenia, a także promocja otwartej i empatycznej dyskusji na jej temat. 

Na podstawie Newseria oprac. db  





Dezinformacja w edukacji zdrowotnej


Media społecznościowe są ważnym narzędziem w edukacji zdrowotnej. Problemem jest dezinformacja i duża liczba treści reklamowych. 


Ciemną stroną social mediów jest to, że z przekazem na temat zdrowia, suplementów diety, leków i badań może wystąpić każdy, także osoby nieuczciwe, które chcą zarobić na strachu pacjentów.Fot. Pixabay. 

Media społecznościowe stają się coraz istotniejszym źródłem informacji, szczególnie dla młodych ludzi. Dla lekarzy mogą więc być ważnym narzędziem do edukowania o kwestiach zdrowotnych. Ciemną stroną social mediów jest jednak to, że z przekazem na temat zdrowia, suplementów diety, leków i badań może wystąpić każdy, także osoby nieuczciwe, które chcą zarobić na strachu pacjentów.

Z tegorocznego badania opinii „Skąd czerpiemy wiedzę o zdrowiu?” przeprowadzonego przez PZU Zdrowie wynika, że Polacy najbardziej cenią sobie wiedzę medyczną pozyskaną w trakcie konsultacji z lekarzami ekspertami (38 proc.). Prawie tyle samo osób wskazało na informacje znalezione w wyszukiwarce internetowej, natomiast 33 proc. – na te pozyskane od rodziny i znajomych. Z kolei z badania Opinia24 dla Erecept.pl „Skąd Polacy czerpią wiedzę o lekach?” wynika, że 13 proc. szuka takich informacji na forach internetowych lub grupach w mediach społecznościowych, a 42 proc. w wyszukiwarkach internetowych. Głównym źródłem są lekarze (63 proc.) i farmaceuci (54 proc.).

"Media społecznościowe w kontakcie z pacjentami, chociażby z mojego osobistego doświadczenia, są ważnym narzędziem i to jest narzędzie, które ma kilka obliczy. Jednym z nich są treści edukacyjne dla pacjentów, które większość z osób prowadzących tego typu konta na swój sposób przekazuje. Są to konta właściwie ze wszystkich dziedzin" – mówi dr n. med. Paweł Kabata, chirurg onkologiczny z Wojewódzkiego Centrum Onkologii w Gdańsku. – "Drugim obliczem jest ocieplanie wizerunku lekarza, a jak wiemy, w społeczeństwie nie jest on najlepszy z różnych powodów. Dostawaliśmy odpowiedzi od naszych odbiorców, że człowiek nie wygląda na takiego niedostępnego jak ten siedzący w białym fartuchu za biurkiem. Można zobaczyć, że tak samo jak my jeździ na rowerze, ma dzieci, czasami jest nieumalowany i też jeździ na wakacje". 

Trzeci aspekt obecności w mediach społecznościowych, na który wskazuje chirurg, to bezpośredni kontakt z pacjentem. Wprawdzie nie są to stricte medyczne konsultacje online, m.in. z uwagi na brak możliwości wykonania badań i przeprowadzenia pełnego wywiadu, ale możliwa jest rozmowa, odpowiedź na pytania czy rozwianie wątpliwości.

"Ciemną stroną mediów społecznościowych jest to, że mamy dostęp do osób, które działają chociażby w alternatywnej medycynie czy metodach niekonwencjonalnych. Są to często konta wysoko zasięgowe, budujące dużą aktywność. Są to osoby, które wręcz negują medycynę i najczęściej to są po prostu cyniczne próby monetyzacji i w jakiś sposób wyciągnięcia pieniędzy od pacjentów, zagospodarowania lęku, który im towarzyszy, zagospodarowania tej luki w uwadze, z którą często pacjenci się spotykają" – ostrzega dr n. med. Paweł Kabata. 

Problem w tym, że nie wszyscy odbiorcy są tego świadomi. Internauci mają duży problem z rozpoznaniem dezinformacji, szczególnie jeśli mowa o tak skomplikowanej materii jak medycyna. Według opublikowanego na początku roku Eurobarometru „Wiedza i postawy obywateli europejskich wobec nauki i technologii” połowa Polaków oceniła, że nie jest wystarczająco informowana o osiągnięciach nauk medycznych. Wielu badanych miało też błędne przekonania dotyczące zagadnień zdrowotnych. Przykładowo 51 proc. uznało, że antybiotyki zabijają wirusy tak jak bakterie. Mamy też skłonność do wierzenia w teorie spiskowe z zakresu medycyny. 45 proc. ankietowanych uważa, że lek na raka istnieje, ale jest ukrywany przed opinią publiczną przez firmy farmaceutyczne.

"Rozróżnienie eksperta od pseudoeksperta w mediach społecznościowych łatwe nie jest, natomiast są pewne szablony postępowania. Wracając do tematu onkologii, jeśli ktoś mówi: „słuchajcie, mam taki środek, który właśnie dostałem czy wynalazłem, i on daje stuprocentową szansę na wyleczenie, bez dolegliwości, które powoduje zła chemioterapia albo zła chirurgia, albo zła radioterapia, po prostu bierzesz tabletki, wyzdrowiejesz”, to jest to absolutnie czerwona flaga i to powinno wzbudzić niepokój" – tłumaczy dr Paweł Kabata. – "Większość kont eksperckich, profesjonalnych zawsze bazowała na wiedzy popartej bardzo mocnymi dowodami naukowymi. Dlatego że interakcja z odbiorcą jest natychmiastowa i weryfikacja też jest natychmiastowa, więc tu jest bardzo mało miejsca na fałsz, na nieprawdę, ponieważ to wszystko można bardzo łatwo sprawdzić. Te treści są bardzo skrupulatnie przygotowane, ale jednocześnie nikt z nas nie da nigdy stuprocentowej pewności na wyleczenie chociażby w onkologii, ale także w wielu innych dziedzinach". 

Badanie Wavemaker „Influencerzy pod lupą: etyka w social mediach” wskazuje, że 72 proc. internautów 15+ poznało nową markę dzięki influencerom. Ich rekomendacje mają największe znaczenie przy zakupie jedzenia i żywności, ubrań i butów czy kosmetyków (44–45 proc.), ale 30 proc. badanych internautów wskazuje, że sugeruje się nimi również w wyborze leków i suplementów diety. W grupie wiekowej 25–34 lata odsetek ten rośnie do 36 proc.

"Tak zwane polecajki internetowe przez osoby znane, jeśli chodzi o jakieś rodzaje leczenia, cudowne kapsułki z substancją sprowadzoną z dżungli amazońskiej, jakieś cudowne metody leczenia, po prostu nie powinny mieć miejsca. Bo tak jak ja, jako chirurg, nie wypowiadam się na temat aktorstwa, śpiewu albo skakania na bungee, bo się na tym nie znam, tak te osoby nie powinny zajmować pozycji eksperta, nie będąc nimi. Bo wiadomo, że na koniec dnia najczęściej chodzi o monetyzację, jakąś współpracę reklamową, o wygenerowanie określonego zarobku, natomiast żerowanie na osobach, które to oglądają, i sprzedawanie iluzji wyleczenia jest niewłaściwe" – ostrzega chirurg onkologiczny. – "Również jeśli chodzi o osoby znane, które występują w internecie, w mediach społecznościowych i wypowiadają się na tematy stricte medyczne, najczęściej opierając się o jakieś własne doświadczenia, to tutaj zawsze polecam bardzo dużą ostrożność, ponieważ w onkologii każdy przypadek jest inny".

Na podstawie Newseria oprac. db





poniedziałek, 15 września 2025

Stres, wiek czy śmiertelna pułapka?

 

Dławica piersiowa dotyka już około dwóch milionów osób w Polsce - jeśli nie jest odpowiednio leczona, może prowadzić do zawału serca czy udaru mózgu. Przedstawiamy wywiad z prof. dr hab. n. med. Piotrem Jankowskim, ekspertem kampanii, który od lat angażuje się w edukację pacjentów i promocję zdrowego stylu życia. 

 

Dławica piersiowa - jeśli nie jest odpowiednio leczona, może prowadzić do zawału serca czy udaru mózgu. Fot. Pixabay. 

 

Panie Profesorze, większość osób, które słyszy „choroba serca”, wyobraża sobie nagły zawał. Tymczasem dławica piersiowa to coś przewlekłego, co potrafi latami rozwijać się w cieniu. Jak Pan tłumaczy pacjentowi, że choroba, której nie widać i która czasem „tylko” boli, jest równie groźna?

To bardzo trafne pytanie. Rzeczywiście, pacjenci często boją się dramatycznych scen - zawału, nagłej utraty przytomności, a tymczasem ignorują przewlekłe sygnały. Dławica piersiowa to nie jest chwilowy dyskomfort, to sygnał alarmowy, że serce żyje „na kredyt”. Każdy napad bólu czy duszności to informacja, że mięsień sercowy nie dostaje wystarczająco dużo tlenu. To trochę jakbyśmy codziennie jechali autem na rezerwie - w końcu zabraknie paliwa, a wtedy konsekwencje będą dramatyczne.

Na czym właściwie polega samo zjawisko dławicy? Czy pojawia się jakiś charakterystyczny ból?

Dławica piersiowa jest objawem niedokrwienia mięśnia sercowego, czyli sytuacji, w której serce nie otrzymuje tyle tlenu, ile potrzebuje do prawidłowej pracy. Najczęściej dzieje się tak dlatego, że tętnice wieńcowe zwężają się pod wpływem zmian miażdżycowych. W momentach, gdy zapotrzebowanie na tlen rośnie,  na przykład podczas wysiłku fizycznego, silnego stresu czy po obfitym posiłku,  krew nie jest w stanie dopłynąć w wystarczającej ilości i pojawia się ból lub dyskomfort. Klasycznie pacjenci opisują go jako ucisk, pieczenie albo ciężar w klatce piersiowej, czasem promieniujący do ramienia, barku, szyi czy pleców. Nie zawsze jednak obraz jest tak jednoznaczny. U wielu osób dominują duszności, poczucie szybkiego męczenia się lub brak tchu, u innych ból lokalizuje się w nietypowych miejscach - w plecach, nadbrzuszu, a nawet w gardle. Szczególnie kobiety często zgłaszają bardziej niespecyficzne objawy, takie jak nudności, osłabienie czy kołatanie serca, co bywa przyczyną błędnych rozpoznań. Z kolei u osób starszych i chorych na cukrzycę,  dławica może rozwijać się nawet bez bólu, w formie tak zwanego „niemego niedokrwienia”. To wszystko sprawia, że choroba bywa mylona ze zgagą, refluksem, nerwicą, problemami kręgosłupa czy zwykłym przemęczeniem. Właśnie dlatego tak istotna jest czujność i reagowanie na każdy nawracający ucisk, ból czy duszność, które mogą być pierwszym sygnałem choroby serca.

Dlaczego, mimo że dotyczy to 2 milionów osób, tak mało ludzi wie, czym jest dławica piersiowa?

Z kilku powodów. Po pierwsze, objawy są często niespecyficzne - pacjenci mylą je ze zgagą, przemęczeniem, refluksem czy stresem. Po drugie, w świadomości społecznej choroby serca to zawał - nagły, dramatyczny epizod, a nie przewlekła choroba, która powoli odbiera siły. I wreszcie po trzecie - brakuje szerokiej edukacji zdrowotnej. Kampanie takie jak „Poznaj swoją dławicę” mają za zadanie zmienić tę świadomość.

Czy można powiedzieć, że dławica to zapowiedź zawału? Ile czasu może upłynąć od pierwszych objawów do poważnego incydentu sercowego?

To bardzo ważne pytanie. Dławica nie zawsze kończy się zawałem, ale istotnie zwiększa jego ryzyko - nawet sześciokrotnie. U części pacjentów objawy utrzymują się latami, ale u innych przechodzą w zawał w ciągu kilku miesięcy, a czasem kilku dni. Wszystko zależy od stopnia zwężenia tętnic, stylu życia i leczenia. Dlatego nie wolno mówić: „poczekam, zobaczę”. Każdy dzień zwłoki to dzień, w którym serce pracuje na granicy swoich możliwości. 

Rozmawialiśmy z czterdziestolatkami, którzy mówią: „To na pewno stres, w pracy wszyscy tak mają”. Z kolei seniorzy często mówią: „W tym wieku to normalne”. Jak Pan przełamuje takie myślenie?

To dwa najczęstsze błędne przekonania. Młodzi, zapracowani ludzie uważają się za niezniszczalnych i zrzucają objawy na karb pracy, kofeiny, niewyspania. A tymczasem serce nie pyta o wiek, bo miażdżyca może rozwijać się już w trzeciej dekadzie życia.

Seniorzy natomiast często traktują dławicę jako „cenę za lata”. Nic bardziej mylnego. To nie jest naturalny element starzenia, tylko choroba, którą można leczyć. I można dzięki temu zyskać lata dobrej jakości życia.

Wielu pacjentów boi się, że diagnoza dławicy „zabierze im życie”, w tym sensie, że już nic nie będą mogli robić - ani pracować, ani ćwiczyć, ani podróżować. Jak Pan odpowiada na ten lęk?

Paradoksalnie, to właśnie nieleczona dławica odbiera życie,  bo zmusza pacjentów do rezygnacji z aktywności. Ludzie zaczynają chodzić wolniej, unikają schodów, rzadziej wychodzą z domu, byle tylko nie czuć bólu. Tymczasem właściwe leczenie i zmiana stylu życia pozwalają odzyskać normalność. Ruch, dieta, leki - to wszystko nie ogranicza, ale daje wolność. Pacjenci, którzy uwierzą w terapię, często mówią: „Czuję, że żyję na nowo”.

Chciałabym zapytać o emocje. Czy spotyka Pan pacjentów, którzy boją się nie tyle bólu, co utraty roli społecznej, że staną się „balastem” dla rodziny, że nie będą mogli utrzymać pracy?

Tak, i to jest bardzo ważny aspekt. Dławica wpływa nie tylko na ciało, ale i na psychikę. Pacjenci często pytają: „Czy jeszcze będę mógł pracować?”, „Czy dam radę pobawić się z wnukami?”. Badania pokazują, że choroba zwiększa ryzyko depresji nawet czterokrotnie. Dlatego tak ważne jest, by pacjent nie został sam, żeby lekarz rozmawiał nie tylko o wynikach badań, ale też o lękach i planach na przyszłość. Choroba serca to choroba całej rodziny, bo zmienia codzienność domowników.

Jak wygląda proces leczenia? Wielu pacjentów pyta: czy to oznacza tabletki na całe życie?

Leczenie jest wieloetapowe. Najpierw modyfikacja stylu życia:  aktywność, dieta, rzucenie palenia. Do tego dochodzą leki poprawiające rokowanie i komfort życia. Tak, często są to leki przewlekłe,  ale one realnie chronią serce. W bardziej zaawansowanych przypadkach stosujemy angioplastykę wieńcową ze stentem albo operacje pomostowania aortalno-wieńcowego. Kluczem jest konsekwencja. Pacjent, który systematycznie leczy się i dba o siebie, może żyć długo i aktywnie.

Na grupach dyskusyjnych można znaleźć głosy pacjentów, którzy boją się leków: „uzależnienia od tabletek”, „skutków ubocznych”, „stygmatyzacji chorobą”. Jak Pan na to reaguje?

To częste obawy. Pacjenci czasem mówią: „Nie chcę być do końca życia na lekach”. A przecież właśnie dzięki nim mogą żyć  i to pełniej, dłużej, bez bólu. Nowoczesna farmakoterapia jest dobrze przebadana, skuteczna i bezpieczna. Warto pamiętać, że każdy lek można dostosować do pacjenta,  zarówno dawkę, jak i rodzaj. I co najważniejsze: leczenie nie ma stygmatyzować, ale chronić. Tabletka to nie piętno, to tarcza ochronna.

A jakie różnice w postrzeganiu choroby widzi Pan między kobietami a mężczyznami?

Mężczyźni częściej reagują dopiero, gdy ból jest silny i uniemożliwia im funkcjonowanie. Kobiety częściej zgłaszają się szybciej, ale ich objawy bywają nietypowe, mogą przybrać charakter  np. duszności czy bólu w plecach, a nie w klatce piersiowej. To sprawia, że ich choroba bywa później rozpoznana. A przecież kobiety również są narażone na wystąpienie zawału serca, zwłaszcza po menopauzie.

Wspomniał Pan, że choroba dotyka całej rodziny. Jak rozmawiać z bliskimi? Wiele osób boi się: „Nie będę już mógł być oparciem dla dzieci” albo „Nie poradzę sobie z opieką nad wnukami”.

Najważniejsze to nie ukrywać choroby. Wsparcie bliskich zwiększa skuteczność leczenia. Jeśli pacjent boi się wyjść na spacer, łatwiej mu, gdy pójdzie razem z nim ktoś z rodziny. Jeśli chce rzucić palenie, lepiej, gdy zrobi to wspólnie z partnerem. Dławica nie musi być końcem, ale może stać się początkiem nowej jakości życia dla całej rodziny.

Na koniec, jakie jedno zdanie chciałby Pan przekazać każdemu, kto boi się, że diagnoza dławicy piersiowej zmieni jego życie na gorsze?

Diagnoza nie zabiera życia, ona je ratuje. Najgorsze, co można zrobić, to udawać, że nic się nie dzieje.

prof. dr hab. n. med. Piotr Jankowski - kardiolog, internista, profesor nauk medycznych, kierownik Katedry i Kliniki Chorób Wewnętrznych i Gerontokardiologii CMKP w Warszawie. Członek Polskiego i Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego, autor kilkuset publikacji naukowych, współorganizator konferencji „Kardiologia Prewencyjna”, laureat wielu nagród naukowych, w tym „Złotego Skalpela”. Jeden z czołowych ekspertów w dziedzinie prewencji i leczenia chorób sercowo-naczyniowych w Polsce. 

Na podstawie Newseria oprac. db