Stymuluje porost włosów

środa, 27 lutego 2019

Slow food


W czasach, kiedy ciągle jemy w biegu, stołujemy się w barach szybkiej obsługi i pochłaniamy kilogramy niezdrowej żywności, nadszedł czas na zmianę. Slow food to trend mający nam uświadomić, że celebracja posiłków i mądre dobieranie składników do ich przygotowania przekłada się na nasze zdrowie i ogólne samopoczucie, ale też na relacje z bliskimi.




Włochy czy Azja?

Nurt ten zyskał popularność ponad 20 lat temu we Włoszech, kiedy to pewien Włoch postanowił sprzeciwić się zalewającym kraj barom szybkiej obsługi. Jednakże początków slow foodu należy szukać w Azji, gdzie od zarania dziejów celebruje się jedzenie. 

Wszystko za sprawą kryzysu spowodowanego tamtejszym wzrostem liczby ludności, kiedy około 3 tysięcy lat przed naszą erą krajom azjatyckim zaczęły doskwierać problemy związane z brakiem żywności. Z tego powodu zaczęto ograniczać porcje jedzenia, a do jego konsumpcji wprowadzono pałeczki. I choć okoliczności początkowo temu nie sprzyjały, to właśnie dzięki pałeczkom mieszkańcy Azji nauczyli się spożywać niewielkie kawałki i celebrować każdy kęs.

Nie na wyścigi

Pierwsza zasada, jaką rządzi się slow food, jest już ukryta w nazwie - jedzenie powoli, wbrew otaczającemu nas pośpiechowi. Nie bez powodu zatem symbolem slow foodu stał się ślimak – istota ze swej natury powolna, a więc zupełnie niepasująca do codziennej pogoni. Symbol ten wyraża pragnienie odwrócenia czasu, przeciwdziałania złym nawykom i sugeruje zarazem, by podczas posiłku starać się delektować każdym kęsem i zapachem potraw. To oznacza koniec z jedzeniem w biegu, w barach szybkiej obsługi czy wręcz na ulicy. 

Drugim celem idei slow food jest dążenie do odkrywania nowych smaków, łączenia różnych kuchni, a nawet dokonywania niewielkich zmian w recepturach. Wszystko po to, by osiągnąć maksymalną przyjemność w trakcie jedzenia. Ważne jest też, by otwierać się na kuchnie świata i poznawać to, co najlepsze w smakach naszych bliższych lub dalszych sąsiadów.

Celebrujmy

Spokojny posiłek z rodziną lub znajomymi to doskonały pomysł na zacieśnianie więzi, ale też oderwanie się od problemów oraz miłe spędzenie czasu. Nieważne czy sami przygotowujemy posiłek, czy też korzystamy z usług restauracji - najważniejsze, by posiłek był zdrowy i pożywny oraz dostosowany do preferencji smakowych wszystkich uczestników.

Jedzenie slow food nie musi być nudne. Możemy próbować kuchni świata i skupiać się na celebracji posiłków, jednocześnie dbając o zdrowie fizyczne i psychiczne. Zwolennicy idei życia „slow” przekonują, że dzięki niej odzyskali poczucie zadowolenia i wewnętrznej harmonii. Lekarze z kolei zapewniają, że zwolnienie obrotów i bardziej świadome odżywianie zmniejsza do minimum ryzyko zawału serca, cukrzycy, a nawet chorób nowotworowych.

Vinh Quang Tran
Newseria





wtorek, 26 lutego 2019

Zdrowa kuchnia włoska


Kucharze i dietetycy nie mają wątpliwości – dobrze przyrządzony makaron podany z odpowiednimi dodatkami to jedno z najzdrowszych i najsmaczniejszych dań. Podczas gotowania makaronu trzeba się jednak wystrzegać podstawowych błędów. Nie wolno solić wody i dodawać do niej oliwy. 



Idealnie ugotowany makaron powinien być lekko twardy, sprężysty, a jednocześnie musi się dobrze wiązać z sosem. Na etapie gotowania warto więc zastosować się do wskazówek doświadczonych szefów kuchni. Do wody nie powinno się dodawać oliwy ani masła, a czas gotowania musi być dostosowany do rodzaju i składników makaronu.

Makaron jest wyjątkowo wdzięcznym produktem i daje niemal nieograniczone możliwości zastosowania w kuchni. Paweł Gałecki, reprezentant Polski w międzynarodowym konkursie kulinarnym Pasta World Championship w Mediolanie, zwraca uwagę na odpowiedni czas gotowania makaronu. Dlatego też warto interesować się wskazówkami producentów zawartymi na opakowaniach, bo na przykład nitki do rosołu powinny być gotowane znacznie krócej niż penne, farfalle czy spaghetti. Dla pewności można też co kilkadziesiąt sekund samemu sprawdzać łyżką jego miękkość i sprężystość.

Cedząc makaron, należy pamiętać, "aby nie przelewać go zimną wodą, tylko od razu do sosu, żeby miał możliwość pochłonięcia sosu, nasycenia się smakiem. Pamiętajmy również, żeby nie dodawać oliwy do wody w przygotowaniu, żeby makaron nie był oblepiony tłuszczem. Jeżeli chodzi o solenie i doprawianie, doprawiamy sam makaron, nie wodę" – mówi Paweł Gałecki.

Najsmaczniejszy i najzdrowszy jest makron al dente. Natomiast rozgotowany makaron nie dość, że smakuje dużo gorzej, to jeszcze nieestetycznie wygląda na talerzu. Nie bez znaczenia jest także to, z jakimi dodatkami będzie podany.

"Jeśli chcemy zrobić dobry sos do makaronu, to przede wszystkim powinniśmy nie przesadzać z ilością składników, czasami mniej znaczy więcej, to jest główna recepta, jeśli chodzi o sos. Używajmy dobrych jakościowo składników, musimy wiedzieć skąd są, znać ich pochodzenie" – mówi.

Według Pawła Gałeckiego sekretem włoskiej kuchni jest prostota, jakość składników oraz harmonijne połączenie smaków i aromatów. Przygotowując makaron, trzeba się jednak wystrzegać podstawowych błędów.

Jedną z zasad jest niedodawanie parmezanu do makaronów z sosami z owocami morza albo z rybami, gdyż zakrywa całkowicie smak delikatnego mięsa. Drugą z ważnych zasad jest niedodawanie śmietany do tradycyjnego makaronu carbonara, daje się tylko samo żółtko. Trzecią kardynalną zasadą jest to, że Włosi nie łączą makaronów z owocami. "Nie jest to dla nich profanacja, ale jednak nie są wielkimi fanami takich połączeń, a w Polsce wiadomo, uwielbiamy makaron z truskawkami" – mówi Paweł Gałecki.
Newseria



piątek, 22 lutego 2019

Restrykcyjne diety groźne dla zdrowia


Restrykcyjne diety mogą się okazać groźne dla zdrowia.




Za 25 lat otyłość może być częstszą przyczyną zgonów niż palenie tytoniu. Obecnie nadwagę ma ponad 60 proc. Polaków, otyłość – 27 proc. Blisko połowa Polaków próbuje walczyć z nadmiernymi kilogramami, stosując diety. Informacje na ten temat czerpią najczęściej z internetu i czasopism, rzadziej u źródła, czyli od lekarzy i dietetyków. 

To z tego powodu w 2018 roku najpopularniejsze były diety radykalne i najmniej racjonalne – mówi Klaudia Wiśniewska, dietetyk z Instytutu Żywności i Żywienia. Pozytywne jest to, że coraz częściej sięgamy też po diety prozdrowotne, np. śródziemnomorską, Dash oraz fleksitariańską.

"Polacy najczęściej czerpią wiedzę na temat diet, żywności i żywienia przede wszystkim z internetu. Drugim źródłem wiedzy, z którego korzystają, są znajomi, a kolejnym – prasa, radio i telewizja. Później dopiero są książki, a na samym końcu eksperci, czyli dietetycy i lekarze. To jest niepokojące, bo oni powinni być na pierwszym miejscu, jeśli chodzi o czerpanie wiedzy na temat zdrowego żywienia" – mówi Klaudia Wiśniewska, dietetyk z Instytutu Żywności i Żywienia.

Według Cancer Research UK w 2043 roku otyłość może zabijać częściej niż palenie tytoniu. Jeszcze na początku lat 70. na świecie nadmierną masę ciała miał średnio co czwarty dorosły i 10 proc. dzieci. Obecnie to już odpowiednio 65 i 25 proc., a za 6 lat odsetek ten może wzrosnąć do 75 proc. w przypadku dorosłych i 30 proc. w przypadku dzieci i nastolatków. Dlatego coraz częściej próbujemy walczyć z dodatkowymi kilogramami. Badanie „Polacy na diecie”, zrealizowane na potrzeby kampanii Zarządzanie Kaloriami, wskazuje, że 44 proc. osób stosuje diety mające na celu zmniejszenie masy ciała.

"Najbardziej popularne w 2018 roku były diety, które są jednocześnie najmniej racjonalne. Była to dieta ketogenna, niskowęglowodanowa i wysokotłuszczowa. Były to też diety wysokobiałkowe i diety bardzo eliminacyjne i niskoenergetyczne, takie jak chociażby dieta dr Dąbrowskiej bądź przerywany post" – wskazuje Klaudia Wiśniewska.

Przykładowo dieta ketogenna przyciąga tych, którzy chcą szybko schudnąć. Z codziennego menu wyłącza się węglowodany i zastępuje je tłuszczami. Spadek masy ciała wynika z ograniczenia wykorzystania glukozy jako materiału energetycznego dla komórek mięśniowych. Dieta ma jednak dużo skutków ubocznych, w tym wyniszczenie organizmu czy utrata białek strukturalnych.

Większość diet restrykcyjnych i eliminacyjnych może się okazać dla człowieka niebezpieczna. Diety niskoenergetyczne, które zakładają dzienne spożycie kalorii na poziomie zaledwie kilkuset, to zdecydowanie zbyt mało. Być może pozwolą w krótkim czasie utracić kilogramy, jednak po powrocie do starych nawyków żywieniowych stara waga szybko powróci.

"Obserwujemy również trend wśród internautów związany z zainteresowaniem dietami o charakterze prozdrowotnym. Należą do nich dieta śródziemnomorska, Dash oraz fleksitariańska, która jest młodym modelem żywienia, ale bardzo obiecującym, bo bazuje na zasadach racjonalnego żywienia. Dodatkowo w tej diecie od czasu do czasu wprowadzamy mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego" – tłumaczy dietetyk IŻŻ.

Co roku amerykańskie towarzystwa przygotowują rankingi najbardziej rekomendowanych diet. W roku 2018 według U.S. News & World Report wygrała dieta śródziemnomorska, tuż przed dietą Dash i fleksitariańską. Wszystkie mają potwierdzone działanie zdrowotne, chronią m.in. przed chorobami serca czy cukrzycą. Bazują na różnorodności produktów, zdrowych tłuszczach, ograniczonym spożyciu mięsa przy większej ilości warzyw i owoców.

"Dobra i racjonalna dieta powinna się opierać na zasadach zdrowego żywienia, czyli powinna uwzględniać praktycznie wszystkie grupy produktów spożywczych, którymi dysponujemy. Podstawę tej diety powinny stanowić przede wszystkim warzywa i owoce, najlepiej w postaci surowej. Kolejnym elementem powinny być dobrze wybrane produkty zbożowe, a następnie produkty dostarczające dobrej jakości białka" – wymienia Klaudia Wiśniewska.

Eksperci podkreślają, że w diecie nic nie zastąpi regularności i zdrowego rozsądku. Nie należy poszukiwać cudownych diet, ale trwale zmienić nawyki żywieniowe na zdrowsze – tłuste produkty zastąpić ich chudszą wersją, wprowadzić do codziennej diety odpowiednią ilość warzyw czy zmienić sposób przygotowywania posiłków. Warto pamiętać o regularnym spożywaniu posiłków i wyeliminowaniu podjadania.

"Tak skomponowana dieta oparta o zasady racjonalnego żywienia zapobiega różnego rodzaju niedoborom witamin, składników mineralnych i odżywczych" – mówi Klaudia Wiśniewska.
Newseria


Głos zwierciadłem serca


Analiza głosu pomoże rozpoznać zaburzenia psychiczne, choroby neurologiczne, a nawet zawał serca. Aplikacja polskiego start-upu zrewolucjonizuje opiekę medyczną.



Wzorce wokalne, takie jak wysokość dźwięku, ton, rytm, głośność i tempo, mogą służyć jako potężne punkty danych – tzw biomarkery wokalne. Takie informacje mogą pomóc placówkom medycznym w diagnozowaniu różnych schorzeń – od zaburzeń poznawczych przez choroby neurodegeneracyjne i cywilizacyjne po zawały serca. Diagnostyka będzie możliwa nie tylko podczas wizyty u lekarza, lecz także podczas rozmowy przez telefon. Polski start-up opracowuje aplikację mobilną, która umożliwi rozpoznanie choroby po kilkuminutowej rozmowie telefonicznej.

"VAMP, czyli skrót od Voice Analysis for Medical Professionals, to ponad trzyletni projekt, który ma wytworzyć narzędzie, które będzie pomagało lekarzom we wcześniejszej diagnostyce na podstawie historii rozmów telefonicznych. Oczywiście dotyczy tylko wybranych chorób, głównie chorób cywilizacyjnych" – mówi Bartosz Ziółko ze start-upu Techmo.

Na rynku pojawia się coraz więcej urządzeń bazujących na mowie, które mają poprawić jakość życia osób z wadami mowy i słuchu, a także umożliwić lepszą komunikację z lekarzami. Niektórzy programiści używają przetwarzania w języku naturalnym, aby zamienić wypowiadane słowa w tekst i na odwrót. Innowacyjne technologie mogą śledzić postęp choroby w miarę upływu czasu na podstawie gromadzonych danych. Pojawiają się też rozwiązania, które wykorzystują biomarkery wokalne, czyli poprzez ton głosu, tempo czy głośność potrafią rozpoznawać schorzenia.

Podobne urządzenie chce opracować polski start-up. We współpracy z Uniwersytetem Medycznym w Białymstoku przebadanych zostanie kilkuset pacjentów, w tym osoby z chorobami cywilizacyjnymi, tarczycy czy zaburzeniami psychicznymi. Na podstawie badań naukowcy ustalą takie parametry mowy i oddechu podczas mowy, które są charakterystyczne dla danej choroby.

"To narzędzie ma sugerować lekarzowi, ewentualnie pacjentowi, że powinien się udać na jakieś badania, bo wyniki są negatywne. To dotyczy chorób psychiatrycznych, chodzi więc o różne słowa kluczowe, ale też tempo mówienia i styl. Po drugie, są to choroby związane z układem oddechowym i z sercem i tutaj głównie kwestia jest tego, jak często bierzemy oddech. To jest rzecz, którą można nagrać, są pewne ustalone statystyki, co ile słów zdrowa osoba oddycha. Trzecia grupa to choroby hormonalne" – wymienia Bartosz Ziółko.

Na podobnych zasadach działają rozwiązania opracowane np. przez BeyondVerbal, gdzie technologia wydobywa różne funkcje akustyczne z głosu mówiącego w czasie rzeczywistym, dając wgląd w jego stan zdrowia, samopoczucie i emocje. Healthymize zapewnia spersonalizowany monitoring mowy w oparciu o analizę głosu i oddechu pacjenta, a NeuroLex rozwija lingwistykę jako narzędzie do charakteryzowania różnych parametrów zdrowotnych.

Amerykański start-up Sonde opracowuje technologię głosową, która może zmienić sposób, w jaki monitorujemy i diagnozujemy zdrowie psychiczne i fizyczne. Podobnie jak polskie Techmo, chce analizować i przetwarzać dane zbierane podczas rozmów telefonicznych, wychwytując subtelne, ale charakterystyczne zmiany w głosie. Z kolei laboratorium WinterLight opracowało nowatorską technologię sztucznej inteligencji, która pozwala szybko i dokładnie określić ilościowo wzorce mowy i języka, aby pomóc wykrywać i monitorować choroby poznawcze i psychiczne.

"Chcemy stworzyć aplikację na telefon, którą zainstalują klienci przedsiębiorstwa medycznego i ta aplikacja będzie w tle analizować ich rozmowy, porównywać, czy ich głos zmienił się na przestrzeni miesięcy i wówczas będą sugerować dalsze działania diagnostyczne" – zapowiada Bartosz Ziółko.

Aplikacja ma za zadanie doprowadzić do wcześniejszego kontaktu z ochroną zdrowia osób, które tego wymagają. Prototyp ma powstać w ciągu roku, następnie rozpoczną się testy. 
Newseria



czwartek, 21 lutego 2019

Stawy – co robić, aby jak najdłużej były sprawne


Cokolwiek robimy – spacerujemy, siedzimy, pracujemy przy komputerze – nasze stawy pracują. Wraz z wiekiem ulegają „zużyciu” i są narażone na różne choroby. W jaki sposób możemy je wzmocnić, aby jak najdłużej cieszyć się dobrą formą?




Czym są stawy?

Staw to ruchome połączenie między kośćmi, które pozwala na poruszanie się czy prawidłowe utrzymywanie postawy. W organizmie przeciętnego człowieka znajduje się ok. 360 stawów. Zbudowane są m.in. z torebki stawowej, błony maziowej, jamy stawowej, powierzchni stawowej i chrząstki stawowej. Każdy z tych elementów spełnia określone funkcje w konstrukcji stawu i o wszystkie musimy dbać, by jak najdłużej cieszyć się najlepszą kondycją.

Jak funkcjonuje staw?

W stawie spotykają się dwie kości, których owalne końcówki nazywa się nasadami. Nasady kości zakończone są chrząstkami stawowymi zamkniętymi w jamie stawowej, wypełnionej mazią produkowaną w kaletce. Płyn ten zmniejsza tarcie podczas ruchu. Zachowując jego optymalny poziom nie odczuwamy nieprzyjemnych dolegliwości, które wywołują ból utrudniający codzienne funkcjonowanie. Ponadto staw złożony jest z wielu elementów, z których każdy może ulec „zużyciu”, degradacji czy uszkodzeniu, co bezpośrednio może przełożyć się na problemy zdrowotne, np. kłopoty z układem ruchu.

Profilaktyka dbania o stawy

Dbałość o stawy zaczyna się w diecie. Tak jak inne elementy organizmu, potrzebują one odpowiednich składników odżywczych (mikro- i makroelementów), które stanowią budulec dla części składowych ich konstrukcji. Przede wszystkim należy zadbać o odpowiednie spożycie białka, które buduje tkanki i kości.

Wskazane jest również spożywanie produktów pełnoziarnistych, które zawierają błonnik wspierający proces produkcji mazi między stawowej oraz będący wsparciem w zrzucaniu wagi. Odpowiednia waga (np. mierzona za pomocą wskaźnika BMI) jest kluczowa, ponieważ nadwaga dodatkowo obciąża stawy.

Niezastąpione w diecie wzmacniającej stawy są owoce i warzywa, takie jak: marchewka, por, ogórki, brokuły, seler, kiełki, buraki, pietruszka, jagody, truskawki, żurawina czy cytrusy. Ich moc ukryta jest w zawartych w nich przeciwutleniaczach (antyoksydantach), hamujących proces zwyrodnienia stawów oraz w witaminie C, która jest istotna w wytwarzaniu kolagenu (budulca tkanek).

Jednak nie wszystkie składniki w odpowiedniej ilości i na właściwym poziomie przyswajalności dostarczy nam dieta - nawet ta najbardziej doskonała. Dlatego wskazana jest odpowiednia suplementacja, która pomoże utrzymać mięśnie i stawy we właściwej kondycji oraz zapewnić ich elastyczność i sprawność ruchową.

Istotnym elementem jest kolagen, który stanowi podstawowy budulec tkanek, kości, ścięgien i chrząstek. Wyciąg z korzenia arcydzięgla natomiast ma działanie oczyszczające i wzmacniające układ i naczynia krwionośne. Ekstrakt z korzenia hakorośli jest odpowiedzialny za wsparcie kondycji i ruchomości stawów. Składniki z kory wierzby pobudzają układ immunologiczny i wspierają sprawność poszczególnych elementów stawu. Ekstrakt z mumio shilajit pomaga w utrzymaniu zdrowego układu kostnego. Esencja z ziela wąkrotki azjatyckiej ma właściwości pozytywnie oddziałujące na układ sercowo-naczyniowy i syntezę kolagenu.

Ruch to zdrowie

Ostatnim elementem mającym ogromny wpływ na dobrą kondycję stawów jest regularny wysiłek adekwatny do naszych możliwości. Zwykły spacer, zajęcia gimnastyczne czy pływanie to tylko przykładowe formy aktywności fizycznych, które korzystnie wpłyną na nasze stawy. Nie potrzeba męczących ćwiczeń. Wystarczy do naszego tygodniowego planu wprowadzić jak najwięcej spacerów, jazdy na rowerze czy wypadów na basen.

Dbałość o stawy to proces, który wymaga zaangażowania w ułożenie odpowiedniej diety i zmianę nawyków żywieniowych, z uwzględnieniem wsparcia suplementów diety oraz ruchu. Niezależnie od tego, czy ma się 20, 40 czy 60 lat, to należy o tym pomyśleć już dziś i wdrożyć odpowiednie działania, by cieszyć się zdrowiem przez długie lata.
Newseria



Pajączki i żylaki - rozpraw się z nimi zimą


Zima to doskonały moment na skorzystanie z zabiegów mających na celu poprawę nie tylko wyglądu, ale i komfortu życia. Pajączki i żylaki to przypadłość, która dotyka wiele kobiet i często negatywnie wpływa na samopoczucie, daje dolegliwości bólowe, a także w pewnym sensie ogranicza możliwość swobodnego pokazywania nóg. Jeżeli problem dotyka również Ciebie – może warto się w końcu z nimi rozprawić? 




Pękające naczynka i pajączki

Pękające naczynka to nie tylko defekt estetyczny. Przyczyną ich powstawania jest zmniejszenie elastyczności i wytrzymałości naczyń krwionośnych. Efektem jest zaburzenie przepływu krwi – ta wraca do kończyn dolnych, uciska na ściany naczyń krwionośnych, czego efektem są właśnie pajączki. Problem ten może mieć podłoże genetyczne – tutaj warto wspomnieć, że przypadłość ta znacznie częściej dotyka kobiet niż mężczyzn.

Pękające naczynka są przypadłością, która może się uwidocznić nie tylko na twarzy. Pod postacią czerwonych plamek występujących na nogach bywają oznaką niewydolności żył. Gdy na nogach pojawią się takie czerwone lub sine ślady, należy zgłosić się po poradę do specjalisty od leczenia żył, czyli flebologa. Specjalista zdecyduje, czy leczenie jest konieczne.

Problemu nie należy bagatelizować i każdorazowo należy skonsultować go z lekarzem. W niektórych przypadkach nie będzie wymagana ingerencja medyczna, w innych może okazać się, że dla polepszenia jakości życia niezbędne będzie usunięcie pajączków lub naczynek. Sam zabieg usuwania nie jest skomplikowany ani bolesny.

Aby usunąć pajączki, również duże naczynia żylne nawet do koloru niebieskiego czy fioletowego, wystarczy prosty i stosunkowo bezbolesny zabieg laserowy. Odpowiednio dobrana energia i długość fali lasera pozwala wybiórczo zamknąć nieestetyczne naczynka bez uszkodzenia otaczającej skóry.

Żylaki

Nieco poważniejszą przypadłością niż pękające naczynka i pajączki są żylaki.

Żylaki kończyn dolnych są przewlekłą chorobą, która dotyczy blisko 50% społeczeństwa krajów rozwiniętych. Kobiety chorują kilkakrotnie częściej niż mężczyźni. Żylaki to trwałe rozszerzenia żył powierzchownych będące objawem przewlekłej choroby żylnej, która jest złożonym zespołem zjawisk patofizjologicznych w łożysku żylnym i w mikrokrążeniu. 

Żylaki, podobnie jak pękające naczynka i pajączki, mogą mieć również podłoże genetyczne. Na ich powstawanie wpływa również brak ruchu, osłabione mięśnie i uszkodzone zastawki żylne – wtedy krew zaczyna się cofać, wzrasta jej ciśnienie, a to powoduje nieprawidłowe poszerzenia żył. A to właśnie nic innego, jak żylaki.

Żylaki leczy się na kilka sposobów. Pierwszym z nich jest leczenie farmakologiczne. Dostępne leki zmniejszają bóle i obrzęki kończyn oraz działają ochronnie na ściany żył i zastawki żylne. Kolejnym sposobem jest noszenie na co dzień pończoch lub rajstop wykonanych ze specjalnego materiału, dzięki czemu naturalnie wspomagają odpływ krwi z kończyn oraz zapobiegają powstawaniu obrzęków. W niektórych przypadkach niezbędne jest leczenie chirurgiczne. Wskazaniem do operacji są żylaki objawowe, powodujące znaczny defekt kosmetyczny oraz powikłania choroby żylakowej: nawracające zapalenia żylaków, krwotoki z żylaków i zaawansowane zmiany skórne. Jak już zostało wspomniane – w każdym przypadku niezbędna jest konsultacja z flebologiem. 
Newseria



czwartek, 7 lutego 2019

Szumy uszne a aktywność fizyczna


15 proc. ludzi cierpi z powodu szumów usznych. Do ich powstawania może się przyczyniać amatorska i źle prowadzona aktywność fizyczna.



Rodzaj treningu fizycznego powinien być dostosowany do poziomu stresu psychicznego – uważają eksperci. Po pełnym negatywnych wrażeń dniu należy ćwiczyć bardzo krótko, skupiając się wyłącznie na dolnych partiach ciała, lub wcale. W przeciwnym wypadku można doprowadzić do silnych zaburzeń hormonalnych, których następstwem jest m.in. upośledzenie słuchu lub szumy uszne.

Szumy uszne to natrętne dźwięki, takie jak trzaski, dzwonienie czy piski, słyszalne wyłącznie przez osoby cierpiące na tę dolegliwość. Same w sobie nie stanowią choroby, znacznie pogarszają jednak jakość życia, bardzo często prowadząc nawet do poważnych stanów nerwowych i lękowych. Pacjenci nie są w stanie odpocząć, nie mogą skupić uwagi, mają problemy ze snem, a przez to są stale rozdrażnieni – niekiedy muszą zasięgać pomocy psychoterapeuty. Szumy uszne na całym świecie stają się coraz powszechniejszą dolegliwością, występującą równie często u kobiet, jak i mężczyzn, bez względu na wiek.

Szumy uszne mogą być objawem poważnej choroby, m.in. otosklerozy, guza mózgu lub zapalenia ucha środkowego, najczęściej jednak ich przyczyną jest uszkodzenie komórek słuchowych ucha wewnętrznego. W jego efekcie znajdujące się w ślimaku neurony pracują z prędkością znacznie przekraczającą prawidłowe 20–30 Hz.

"Jeżeli neuron zaczyna osiągać prędkość 80–90 Hz, to jest to już dosłownie dźwięk, który słyszymy w głowie, w uchu albo przy uchu. Jest to szum, który jest generowany przez populację neuronów, która nagle została odcięta od stymulacji" – mówi dr Adam Pabiś, neurobiolog, audiolog z Kinetic Centrum Nowoczesnej Audiologii.

Bezpośrednią przyczyną powstawania szumów usznych jest nagły ubytek słuchu. Może to nastąpić m.in. na skutek silnego stresu, ekspozycji na długotrwały i gwałtowny hałas, podwyższonego ciśnienia krwi, zaburzeń wewnętrznych organizmu na skutek nieprawidłowej diety lub wahań hormonalnych czy siedzącego trybu życia prowadzącego do niedokrwienia ucha wewnętrznego. Nagły ubytek słuchu może być także efektem gwałtownego stresu fizycznego, np. podczas niewłaściwego uprawiania sportu, zwłaszcza połączonego ze stresem psychicznym.

"Amatorski i źle poprowadzony wysiłek fizyczny może się przyczynić każdego dnia do powstania szumów usznych. Mamy bardzo dużo stresu psychicznego i jeżeli ktoś miał bardzo trudny dzień w pracy i idzie biegać wieczorem, to już wtedy wiemy, że możemy doświadczyć nagłego ubytku słuchu i szumów usznych" – mówi dr Adam Pabiś.

Organizm człowieka dysponuje 100 proc. energii, którą w ciągu dnia zużywa na procesy adaptacyjne w trakcie stresu psychicznego i fizycznego. Na skutek trudnego, obfitującego w nerwowe sytuacje dnia zużycie tej energii może sięgać nawet 80 proc. – każdy dodatkowy wysiłek fizyczny powoduje wówczas, że organizm sięga do rezerw energii. Odbywa się to ze szkodą dla samopoczucia człowieka, zwalnia bowiem metabolizm i zmienia się poziom hormonów. Co więcej, podczas aktywności fizycznej wydzielany jest kortyzol – hormon, którego zadaniem jest ukierunkowanie krwi do mięśni szkieletowych.

"Jeżeli było dużo kortyzolu z tytułu stresu psychicznego i idziemy biegać, to jest kolejny wyrzut kortyzolu. A nadmiar kortyzolu niszczy komórki słuchowe, więc doprowadza to do nagłego ubytku słuchu i do szumu usznego" – mówi dr Adam Pabiś.

Aby uchronić się przed uszkodzeniem słuchu, przed rozpoczęciem treningu należy zweryfikować poziom stresu psychicznego. Jeśli jest on wysoki, aktywność fizyczna nie powinna trwać dłużej niż kilka minut. Warto wybierać wówczas ćwiczenia angażujące dolne partie mięśni – mają one mniejszą ilość unerwienia aferentnego, co ma znaczny wpływ na szybkość wyrzutu kortyzolu. Przy niskim poziomie stresu psychicznego można trenować dłużej i skupiać się na górnych partiach ciała. Należy jednak pamiętać o tym, żeby nie łączyć ćwiczeń dolnych i górnych partii mięśni, co prowadzi do nadmiernej produkcji kortyzolu, oraz unikać interwałów.

Warto też pamiętać o tym, że przetrenowanie, zwłaszcza na treningu aerobowym, czy takie jak jak popularne wśród Polaków bieganie i jazda na rowerze, gdzie nie dostosowujemy poziomu stresu fizycznego do poziomu stresu psychicznego w ciągu dnia, mogą prowadzić do silnych zaburzeń hormonalnych, a tym samym zwiększać prawdopodobieństwo niedokrwienia ucha wewnętrznego i mikrozawału ślimaka. 

"Jeżeli idziemy biegać wieczorem ze słuchawkami, to musimy pamiętać, że do godziny 20:00 możemy słuchać głośno muzyki, nic się nie stanie, bo w uchu wewnętrznym produkuje się bardzo dużo białek neurotroficznych, ale po godzinie 20:00 białka produkują się w bardzo małej ilości i wtedy dochodzi najczęściej do urazów akustycznych" – mówi dr Adam Pabiś.
Newseria